Grupa osób, która wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i budowę pomnika ofiar przed pałacem uzna za najważniejszą sprawę w Polsce, siłą rzeczy nie może być zbyt duża – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Jarosław Kaczyński, brat zmarłego prezydenta: Ogromna moralna i polityczna odpowiedzialność (za smoleńską katastrofę) Donalda Tuska, Bronisława Komorowskiego, Stefana Niesiołowskiego, Radosława Sikorskiego, Bogdana Klicha, Tomasza Arabskiego, Sławomira Nowaka i innych wymienionych tu polityków PO nie ulega żadnej wątpliwości.
Paweł Deresz, wdowiec po Jolancie Szymanek-Deresz: Jarosław Kaczyński jako brat prezydenta, który był współorganizatorem tego lotu, powinien się czuć współwinny tej tragedii.
Każdy z autorów powyższych wypowiedzi jest głęboko przekonany, że jego wersja jest jedyną prawdziwą. I choć żadna z tych wersji nie jest oparta na twardych, jednoznacznych faktach, to dla każdej z nich można zbudować logiczne uzasadnienie.
Ta wojna już dawno jest czymś znacznie więcej niż zwykłym politycznym sporem. Weszła w fazę, w której jakiekolwiek porozumienie przestało być możliwe. Bardzo poważny konflikt, który obserwujemy od 2005 roku, po 10 kwietnia jeszcze bardziej się pogłębił. Mówili o tym w ubiegłym tygodniu badacze podczas zjazdu socjologów w Krakowie. Ich tezy są potwierdzane przez różne badania.
Emocje, jakie wywołała – a może jedynie ujawniła – awantura związana z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu nie tylko wzmocniły konflikt między politykami, ale też powodują, że coraz ostrzejsze formy przybiera wojna kulturowa, o której mówił w Krakowie szef polskiego Towarzystwa Socjologicznego prof. Piotr Gliński.
Życzenie śmierci
Uniesienie społeczne po katastrofie i znacząca poprawa nastrojów okazały się niezwykle krótkotrwałe. Kilkanaście tygodni, gdy zamilkł Janusz Palikot, a Jarosław Kaczyński mówił innym niż wcześniej językiem, szybko się skończyło. Temperatura sporu nie tylko wróciła do poziomu sprzed katastrofy, ale wzrosła znacznie bardziej. Trudno oczywiście porównywać te dwie postaci, ale też nie da się ukryć, że właśnie ci dwaj politycy nadają dziś ton debacie publicznej i są najbardziej wyrazistymi przedstawicielami swoich partii.
Palikot nie tylko wrócił do kpin z nieżyjącego już prezydenta, ale posuwa się dalej – życząc niemal wprost śmierci Jarosławowi Kaczyńskiemu. „Przyjdzie taki dzień, że Jarosław będzie już rozmawiał z siłami ostateczności. Być może jeszcze w tym roku. I wówczas uznamy, że to był naprawdę dobry rok. Tego się trzymam, w to wierzę” – to słowa czołowego ciągle działacza Platformy Obywatelskiej. Życzenie śmierci politycznemu przeciwnikowi nie spotkało się nawet z jakimś specjalnie silnym publicznym potępieniem.
Śmiertelni wrogowie
Jarosław Kaczyński oczywiście nie posuwa się tak daleko. Niemniej składa deklaracje i wypowiada sądy, które właściwie zamykają pole do jakiejkolwiek rozmowy z politycznymi przeciwnikami. Choć jeszcze w kampanii wyborczej deklarował wolę współpracy z PO i jej kandydatem na prezydenta, to po przegranych wyborach oświadczył, że Bronisław Komorowski został wybrany przez przypadek. A w miniony piątek stwierdził, że Komorowski, Tusk, Sikorski, Klich i Arabski powinni raz na zawsze „zejść ze sceny politycznej”.
Po takiej deklaracji nie ma już przestrzeni do codziennej współpracy w Sejmie, nie ma w ogóle szansy, aby prowadzić normalny polityczny spór. Naprzeciwko siebie stoją śmiertelni wrogowie, których celem jest wyłącznie kompletne wyniszczenie przeciwnika.
Lekceważenie zamiast agresji
Na poziomie osobistych emocji wiele z tych wypowiedzi można by jakoś wytłumaczyć. Rodziny, bliscy ofiar – a należą do nich i Paweł Deresz, i Jarosław Kaczyński – usiłują jakoś wyjaśnić smoleńską katastrofę, dać logiczne wytłumaczenie wydarzenia, które nie mieści się w głowie. Pomogłoby w tym wskazanie winnych, ludzi odpowiedzialnych za tragedię.
Jednak osobisty ból jest czymś innym niż publiczne deklaracje polityka, szefa największej partii opozycyjnej. Jarosław Kaczyński rzuca niepodparte twardymi dowodami oskarżenia nie w czterech ścianach swojego mieszkania, ale publicznie, w medialnych wywiadach i na politycznych wiecach. A jego słowa niosą za sobą konsekwencje – wyznaczają cele jego partii i kreują strategię politycznej działalności.
Ta strategia nie tylko jest nie do przyjęcia dla większości Polaków, ale też – jak się zdaje – budzi opory dużej części dotychczasowych wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Dowodem mogą być spadające notowania PiS w sondażach. Postulat usunięcia z polskiego życia politycznego „niezależnie od wyników śledztwa” Tuska i Komorowskiego jest bowiem tyle nierealistyczny, co niezrozumiały. Podobnie zresztą jak zawieszenie w prawach członka partii Elżbiety Jakubiak, która była nie tylko współautorką bardzo dobrego wyniku wyborczego Jarosława Kaczyńskiego, ale też w swoich wypowiedziach zawsze prezentowała się jako polityk niesłychanie lojalny wobec swojego szefa.
A jak reagują na ostatnie wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego jego polityczni przeciwnicy? Słychać w ich publicznych wypowiedziach nowy ton. W miejsce agresji pojawiło się lekceważenie. Wciąż delikatnie, ale coraz wyraźniej eksplikowana sugestia „on zwariował”.
Łatwo się domyślić, jak nową strategię Kaczyńskiego przyjmą gazety i telewizje, w których „antykaczyzm” już powrócił do swojego dawnego, przedkwietniowego poziomu. Prezes PiS jest tego świadom – w swoim piątkowym przemówieniu stwierdził, że liczy się z „furią frontu medialnego” – ale nie zamierza podejmować gry z mediami. Wręcz odwrotnie – zapowiada, że będzie nie tylko je ignorował, ale wręcz ukrywał przed nimi informacje. Trudno oczekiwać, że taka polityka przysporzy PiS sympatii dziennikarzy, i tak w większości niechętnych partii Kaczyńskiego.
Przyjmując najbardziej życzliwą prezesowi PiS interpretację, można powiedzieć, że z polityka stanowczego i mającego jasną wizję polityczną, z męża stanu zdolnego do współpracy z przeciwnikami, przemienia się na naszych oczach w twardego lidera, bezwzględnie oczyszczającego swoją partię, aby móc przystąpić do wielkiej bitwy o pamięć o swoim tragicznie zmarłym bracie.
Mała grupa wyborców
Ale coraz powszechniejsze będą mniej życzliwe interpretacje. Takie, jakie można już teraz przeczytać choćby w „Gazecie Wyborczej”. Podsumowujące, że polityk z takim wizerunkiem jak Kaczyński nigdy już nie zdobędzie wystarczającego poparcia, aby uczestniczyć w rządzeniu krajem. Bo grupa wyborców, która wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej i budowę pomnika ofiar przed pałacem uzna za najważniejszą sprawę w Polsce, siłą rzeczy nie może być zbyt duża.
Zanik realnej opozycji
Wiele wskazuje na to, że – niezależnie od intencji publicystów stawiających powyższe tezy – tak jest w rzeczywistości. Choć Prawo i Sprawiedliwość na razie nie zniknie. Dopóki na prawicy nie pojawi się alternatywa, partia Kaczyńskiego będzie trwać. Trudno bowiem oczekiwać, że Platforma przejmie głosy Polaków niechętnych Tuskowi, być może część z nich przemknie do SLD, ale nie będzie to grupa znacząca.
Jednak Jarosław Kaczyński przestanie się liczyć w wielkiej polityce, a jego partia nie powalczy już o władzę w Polsce. A to nie jest dobra wiadomość, nie tyle nawet ze względu na samego Kaczyńskiego. Po prostu oznacza to zanik realnej opozycji. Nawet jeśli PiS nadal będzie głośny i ostry, to zamiast skupić się na recenzowaniu rządzących, zajmie się sprawami może i ważnymi, ale z bieżącą polityką niemającymi wiele wspólnego.
Źródło, Rzeczpospolita, rp.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE