- Sposób kradzieży wyklucza raczej, by zleceniodawcą był kolekcjoner - to komentarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej do medialnych doniesień o najnowszych zeznaniach Andersa Hoegstroema, który miał przyznać krakowskim śledczym, że był tylko pośrednikiem, a nie zleceniodawcą kradzieży napisu \"Arbeit macht frei\" znad bramy byłego niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau.
Jak pisałem w poland.us 14 czerwca, aresztowany Szwed obciążył zeznaniami swojego ojczyma i zarazem prawnika Larsa W. Stwierdził, że ten ekscentryczny milioner, znany z neonazistowskich sympatii, miał zlecić kradzież i że w jego domu spotkał się z Marcinem A. polskim koordynatorem akcji.
W te rewelacje wątpią jednak członkowie Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej, w tym Jacek Nowakowski, kustosz słynnego Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie.
- Trudno uwierzyć, by ktoś próbował napis zdobyć dla kolekcjonera. Jest zbyt zniszczony - powiedział Telewizji Kraków.
Prokuratura Okręgowa w Krakowie niechętnie komentuje sprawę. Wiadomo jednak, że śledczy będą chcieli przesłuchać domniemanego zleceniodawcę. Lars W. byłby siódmą osobą zamieszaną w kradzież napisu. Trzy czekają w areszcie na proces, trzy kolejne zostały już prawomocnie skazane i odsiadują wyroki.
Przyszłość napisu jest obecnie przedmiotem zainteresowania Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej. Czy powróci on na dawne miejscy, czy też zastąpi go kopia, a oryginał trafi do muzealnych pomieszczeń?
- Rada nie podjęła decyzji, ponieważ najważniejsze są teraz sprawy konserwacji - skomentował tę dyskusję na antenie Telewizji Kraków Paweł Sawicki z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu.
Pocięty napis ciągle jeszcze nie został scalony.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE