Wszyscy kandydaci w wyborach prezydenckich przywiązują ogromną wagę do kampanii telewizyjnej.
Ich największe emocje budzi w tej chwili zbliżająca się debata przed kamerami: czy mają w niej wystąpić w komplecie, czy też we czwórkę (wedle kryterium obecnych w parlamencie partii), a może jedynie we dwójkę (liderzy sondaży)?
Rozumiem, że właśnie telewizję uważają oni za ten środek dotarcia do potencjalnych wyborców i przekonania ich do siebie, który może przesądzić o końcowym wyniku starcia o najważniejszy urząd w państwie. I pewnie mają sporo racji.
Dlaczego pozwolili w takim razie swoim sztabom na przygotowanie tak beznadziejnie słabych płatnych programów wyborczych? Oglądałem cztery z nich, w których prezentowali się Jarosław Kaczyński, Bronisław Komorowski, Andrzej Olechowski i Waldemar Pawlak. Wszystkie były równie mdłe, nudne, pozbawione inwencji, zrobione jakby z musu, od niechcenia, z przykrego obowiązku.
Trudno na ich podstawie nabrać przekonania, że kandydatom naprawdę zależy na jak najbardziej korzystnym pokazaniu się w medium, o dostęp do którego tak zawzięcie walczą.
Doprawdy, dziwne to zjawisko.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE