Sąd wojskowy nie zgodził się na żądanie polskich prokuratorów, którzy chcieli, by zniszczono niektóre osobiste rzeczy należące do ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu - dowiedział się portal tvn24.pl.
Śledczy uzasadniali, że mogły być one "źródłem zagrożenia dla bezpieczeństwa powszechnego".
- Wskazywano na zagrożenie epidemiologiczne - ujawnił rzecznik sądu pułkownik Rafał Korkus.
Za absurdalny uznają ten wniosek karniści i inspektorat sanitarny.
Wniosek o wydanie zgody na "zarządzenie zniszczenia" wybranych przedmiotów, znalezionych na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu wpłynął do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie w ubiegłym tygodniu.
- Sąd zajął się nim na piątkowym posiedzeniu i wniosek odrzucił. Prokuratorzy prowadzący postępowanie powoływali się na artykuł 232a Kodeksu Postępowania Karnego - relacjonował płk Korkus na antenie TVN 24.
W paragrafie 2. tgo artykułu znajduje się zapis, wedle którego sąd może zarządzić zniszczenie w całości lub w części przedmiotów, jeśli byłoby to "połączone z niewspółmiernymi kosztami lub stanowiło źródło zagrożenia dla bezpieczeństwa powszechnego". Właśnie na ten drugi argument wskazywali w swoim wniosku prokuratorzy.
- Uznaliśmy, że przesłanki z art. 232a w tym przypadku nie zachodzą, pomimo, że do wniosku dołączona była fachowa opinia, która potwierdzała stanowisko o zagrożeniu epidemiologicznym - dodał płk Korkus.
Kto ją sporządził i jakie rzeczy mogły zdaniem prokuratorów stanowić takie zagrożenie? Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie chce tego ujawnić.
- Są to przedmioty ściśle osobiste, dotyczące osób pokrzywdzonych. Z uwagi na dobro tych pokrzywdzonych prokuratura nie będzie jednak ich szczegółowo określać. Przemawia za tym troska o to, by nie dostarczać pokrzywdzonym dodatkowych bolesnych przeżyć - tłumaczył na antenie TVN 24 pułkownik Ireneusz Szeląg, szef prokuratury, która prowadzi polskie śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy.
Zastrzegł jednak, że nie chodzi o przedmioty "uznane przez prokuraturę za dowody rzeczowe".
- Z punktu widzenia prokuratury nie mają one żadnego znaczenia dla toczącego się śledztwa - dodał.
Specjaliści polemizują jednak zarówno z tym argumentem, jak i z niebezpieczeństwem "zagrożenia epidemiologicznego", na jakie wskazywali wojskowi śledczy.
- Takiego zagrożenia z całą pewnością nie było. Tym samolotem podróżowały osoby zdrowe, a nie cierpiące na jakieś choroby zakaźne. Nawet gdyby tak zresztą było, to stwarzać zagrożenie epidemiologiczne mogłyby ewentualnie ciała ofiar, a nie ich rzeczy - ocenił w rozmowie z TVN 24 Dariusz Rudaś, Powiatowy Inspektor Sanitarny m.st. Warszawy.
Zdaniem karnisty, profesora Piotra Kruszyńskiego, "ten przepis służy zapobieżeniu epidemii". Zdumiewa go więc decyzja wojskowych prokuratorów i całkowicie zgadza się z decyzją sądu.
Czy krewni ofiar wiedzieli o planach śledczych? Ci, z którymi rozmawiali dziennikarze TVN, nie.
- Ja dostałam wprawdzie wiele rzeczy ojca i zgodziłam się na spalenie jego ubrań. Ale ten wniosek jest dla mnie niedopuszczalny i absurdalny - powiedziała im Małgorzata Wassermann.
Jedną z osób, które od początku domagały się wydania ubrań była Beata Gosiewska, żona byłego wicepremiera i posła Prawa i Sprawiedliwości.
Czy wojskowa prokuratura zamierza podjąć jakieś kroki po odmownej decyzji sądu?
- Na razie musimy zapoznać się dokładnie ze stanowiskiem sądu - wyjaśnił dziennikarzom TVN 24 prokurator Szeląg i dodał, że dopiero wtedy podejmą decyzję w sprawie ewentualnego zaskarżenia tej decyzji.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE