KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Niedziela, 24 listopada, 2024   I   01:39:07 AM EST   I   Emmy, Flory, Romana
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Rzeczy ofiar smoleńskiej katastrofy nie będą zniszczone

20 maja, 2010

Sąd wojskowy nie zgodził się na żądanie polskich prokuratorów, którzy chcieli, by zniszczono niektóre osobiste rzeczy należące do ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu - dowiedział się portal tvn24.pl.

 Śledczy uzasadniali, że mogły być one "źródłem zagrożenia dla bezpieczeństwa powszechnego".

- Wskazywano na zagrożenie epidemiologiczne - ujawnił rzecznik sądu pułkownik Rafał Korkus.

Za absurdalny uznają ten wniosek karniści i inspektorat sanitarny.

Wniosek o wydanie zgody na "zarządzenie zniszczenia" wybranych przedmiotów, znalezionych na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu wpłynął do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie w ubiegłym tygodniu.

- Sąd zajął się nim na piątkowym posiedzeniu i wniosek odrzucił. Prokuratorzy prowadzący postępowanie powoływali się na artykuł 232a Kodeksu Postępowania Karnego - relacjonował płk  Korkus na antenie TVN 24.

W paragrafie 2. tgo artykułu znajduje się zapis, wedle którego sąd może zarządzić zniszczenie w całości lub w części przedmiotów, jeśli byłoby to "połączone z niewspółmiernymi kosztami lub stanowiło źródło zagrożenia dla bezpieczeństwa powszechnego". Właśnie na ten drugi argument wskazywali w swoim wniosku prokuratorzy.    

- Uznaliśmy, że przesłanki z art. 232a w tym przypadku nie zachodzą, pomimo, że do wniosku dołączona była fachowa opinia, która potwierdzała stanowisko o zagrożeniu epidemiologicznym - dodał płk Korkus.

Kto ją sporządził i jakie rzeczy mogły zdaniem prokuratorów stanowić takie zagrożenie? Wojskowa Prokuratura Okręgowa nie chce tego ujawnić.

- Są to przedmioty ściśle osobiste, dotyczące osób pokrzywdzonych. Z uwagi na dobro tych pokrzywdzonych prokuratura nie będzie jednak ich szczegółowo określać. Przemawia za tym troska o to, by nie dostarczać pokrzywdzonym dodatkowych bolesnych przeżyć - tłumaczył na antenie TVN 24 pułkownik Ireneusz Szeląg, szef prokuratury, która prowadzi polskie śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy.

Zastrzegł jednak, że nie chodzi o przedmioty "uznane przez prokuraturę za dowody rzeczowe".

- Z punktu widzenia prokuratury nie mają one żadnego znaczenia dla toczącego się śledztwa - dodał.

Specjaliści polemizują jednak zarówno z tym argumentem, jak i z niebezpieczeństwem "zagrożenia epidemiologicznego", na jakie wskazywali wojskowi śledczy.

- Takiego zagrożenia z całą pewnością nie było. Tym samolotem podróżowały osoby zdrowe, a nie cierpiące na jakieś choroby zakaźne. Nawet gdyby tak zresztą było, to stwarzać zagrożenie epidemiologiczne mogłyby ewentualnie ciała ofiar, a nie ich rzeczy - ocenił w rozmowie z TVN 24 Dariusz Rudaś, Powiatowy Inspektor Sanitarny m.st. Warszawy.

Zdaniem karnisty, profesora Piotra Kruszyńskiego, "ten przepis służy zapobieżeniu epidemii". Zdumiewa go więc decyzja wojskowych prokuratorów i całkowicie zgadza się z decyzją sądu.

Czy krewni ofiar wiedzieli o planach śledczych? Ci, z którymi rozmawiali dziennikarze TVN, nie.

- Ja dostałam wprawdzie wiele rzeczy ojca i zgodziłam się na spalenie jego ubrań. Ale ten wniosek jest dla mnie niedopuszczalny i absurdalny - powiedziała im Małgorzata Wassermann.

Jedną z osób, które od początku domagały się wydania ubrań była Beata Gosiewska, żona byłego wicepremiera i posła Prawa i Sprawiedliwości.

Czy wojskowa prokuratura zamierza podjąć jakieś kroki po odmownej decyzji sądu?

- Na razie musimy zapoznać się dokładnie ze stanowiskiem sądu - wyjaśnił dziennikarzom TVN 24 prokurator Szeląg i dodał, że dopiero wtedy podejmą decyzję w sprawie ewentualnego zaskarżenia tej decyzji.

Jerzy Bukowski