To nie jest oczywiście nokaut, bo wyborcza walka dopiero się zaczyna, ale możemy mówić o efektownym nokdaunie w pierwszej rundzie. W takich kategoriach należy bowiem rozpatrywać ogromną przewagę głosów poparcia, niezbędnych do zarejestrowania kandydatury na urząd Prezydenta RP, jaką uzyskał Jarosław Kaczyński nad Bronisławem Komorowskim.
Ten imponujący rezultat (1,65 miliona podpisów wobec zaledwie ponad 700 tysięcy konkurenta) ma poważne znaczenie tak psychologiczne, jak polityczne, zwłaszcza wobec rosnących z dnia na dzień słupków sondażowego poparcia dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości.
Nic więc dziwnego, że zwolennicy Komorowskiego są w lekkim popłochu, który przejawia się przede wszystkim ich coraz częstszymi apelami (politycy współzawodniczą w ich formułowaniu z publicystami) do Kaczyńskiego, aby koniecznie zaczął występować publicznie. Argumentują ten postulat potrzebą zaprezentowania rodakom przez kandydata PiS jego programu wyborczego, ale tak naprawdę chodzi im jedynie o to, aby skompromitował się on jakimś nieopacznym słowem lub gestem.
Każdy kandydat ma niezbywalne prawo prowadzić swoją kampanię w taki sposób, jaki uzna za najlepszy dla siebie. I Kaczyński, i Komorowski z pewnością starannie opracowali już strategię, która zwiększy ich wyborcze szanse.
Jeżeli ktoś programowo wybiera milczenie (przynajmniej na początku kampanii), jest to jego sprawa i trudno oczekiwać, aby uległ złowrogim podszeptom rywali. Domaganie się odeń przez nich, aby zachowywał się tak, jak oni chcą, czyli nieustannie wdawał się w werbalne przepychanki, jest więc dziecinadą, zwłaszcza w stosunku do tak twardego i odpornego na wszelkie zaczepki polityka, jakim jest Jarosław Kaczyński.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE