Tym jednym, ale jakże wymownym i znakomicie do niego pasującym słowem chcę określić Andrzeja Przewoźnika – wieloletniego sekretarza generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, jedną z ofiar tragedii pod Smoleńskiem.
Zmieniali się prezydenci i premierzy, rządziły różne ugrupowania polityczne od postkomunistów po prawicę, a Przewoźnik niezmiennie, od 1992 roku, trwał na odpowiedzialnym posterunku służby Rzeczypospolitej: proponował, negocjował, załatwiał, realizował zadania związane z kultywowaniem pamięci historycznej.
Kiedy było trzeba, podnosił głos w trudnych rozmowach z zagranicznymi partnerami, zazwyczaj dążył jednak do kompromisów, które nigdy nie były wszakże kompromitacją. Bywało, że narażał się komuś, ale w tak delikatnej materii nie sposób przecież dogodzić wszystkim.
Cieszył się powszechnym uznaniem środowisk kombatanckich, bardzo szybko zyskał dobrą opinię kolejnych ekip rządowych, z respektem odnosili się do niego negocjatorzy z sąsiednich państw.
Często stąpał po niepewnym gruncie, a raczej po prawdziwym polu minowym, umiał jednak zachowywać się stosownie do okoliczności i skutecznie przeprowadzać ambitne zamierzenia, na które miał zawsze bardziej lub mniej (względy dyplomatycznej dyskrecji) wyrazistą zgodę swoich zwierzchników.
To, że możemy dzisiaj odwiedzać liczne, znakomicie wyglądające polskie nekropolie za wschodnią granicą jest w dużej mierze jego zasługą. Najlepszymi dowodami sukcesów, jakie odniósł w żmudnej pracy pozostaną zwłaszcza kwatera Orląt Lwowskich na cmentarzu Łyczakowskim oraz Katyń.
Śmierć Andrzeja Przeoźnika w drodze do tego drugiego miejsca była więc w pełnym tego słowa znaczeniu symboliczna, a mogę ją też chyba nazwać piękną. Lepszej nie mógł sobie wymarzyć, szkoda tylko, że przyszła tak wcześnie, kiedy miał jeszcze tyle ważnych dla polskiej pamięci spraw do załatwienia.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE