Zgodnie ze starym przysłowiem, wedle którego najciemniej jest pod latarnią, miejscem, w którym statystycznie najczęściej możemy być narażeni na pobicie, okazuje się być w Krakowie nie jakaś peryferyjna, ciesząca się od wielu lat złą sławą dzielnica, ale Rynek Główny.
Niestety, jest zgoła inaczej, o czym ostatnio poinformowała "Gazeta Wyborcza", zamieszczając budzący zgrozę reportaż z nocnego życia na największym placu miejskim w Europie.
Okazuje się, że dochodzi na nim regularnych bójek klientów lokali gastronomicznych, w których nierzadko cierpią przypadkowi przechodnie, pragnący w spokoju podziwiać "Cracow by nigt" i naiwnie ufający w to, że gdzie jak gdzie, ale na stale patrolowanym przez służby mundurowe Rynku Głównym nic złego nie może ich spotkać.
Statystyki są jednak przerażające: nie ma wieczoru, żeby w cieniu Sukiennic, Bazyliki Najświętszej Marii Panny, wieży Ratuszowej i pomnika Adama Mickiewicza nie doszło do bijatyki albo przepychanki pomiędzy podchmielonymi imprezowiczami. Tylko w jednym tygodniu policjanci zanotowali w tym miejscu 4 bójki i 72 inne wykroczenia, co - ich zdaniem - mieści się w normie.
Alarmistyczny artykuł na krakowskich stronach "GW" spowodował szybką reakcję radnych, którzy chcą wyjaśnień od służb porządkowych w sprawie bezpieczeństwa na Rynku Głównym. Uważają oni za skandal opisaną przez gazetę i potwierdzoną przez stróżów porządku publicznego sytuację.
Jeżeli ich działania przyniosą pożądany skutek, to krakowska redakcja "Gazety Wyborczej" będzie mogła odnotować to jako swój niewątpliwy sukces dziennikarski, a na będące tytułem jednego ze starych polskich filmów pytanie: "Przepraszam, czy tu biją?" będzie można - stojąc na Rynku Głównym w Krakowie odpowiedzieć z ulgą: "nie".
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE