Rzecznik rządu minister Paweł Graś albo nie ma za grosz politycznej wyobraźni (co dyskwalifikuje go jako \"usta premiera\"), albo brak mu instynktu samozachowawczego (o co bym go raczej nie posądzał), albo cieszy się takim zaufaniem Donalda Tuska (obstawiam ten wariant), że wie iż wolno mu pozwolić sobie może nie na wszystko, ale z pewnością na bardzo wiele, znacznie więcej niż innym członkom gabinetu.
"Super Express" najpierw ujawnił, że polski minister "robi za ciecia" u niemieckiego przesiębiorcy (pisałem o tym 10 lipca w poland.us), teraz wykrył zaś, iż nie zapłacił za nocleg swojego syna w jednym z trójmiejskich hoteli. Graś-junior towarzyszył ojcu podczas rocznicowych uroczystości na Westerplatte i nie uregulował rachunku za pobyt w ekskluzywnym hotelu.
Zażenowania tą sytuacją nie kryli nawet koledzy rzecznika rządu z Platformy Obywatelskiej, a opozycja skrzętnie wykorzystała ten prezent, nie zostawiając na ważnym ministrze suchej nitki.
Skompromitowany groszowymi - w stosunku do swoich zarobków - oszczędnościami Graś naiwnie tłumaczył, że owszem, syn nocował na koszt polskiego podatnika, ale posiłki jadał dzięki hojności ojca. Pomijając już fakt, że w hotelach najwyższej klasy śniadanie wliczone jest w cenę pobytu, to przyjęta przez ministra taktyka obrony jest nie do przyjęcia, głównie z moralnego punktu widzenia.
Paweł Graś zadeklarował już, że zwróci całą kwotę, na jaką naraził skarb państwa z powodu syna. I z pewnością to uczyni - praktycznie nie ma innego wyjścia. Niesmak jednak pozostał, a w ślad za nim rodzi się pytanie: kiedy "Super Express" lub inny środek masowego przekazu poinformuje o kolejnej wpadce niefrasobliwego i bardzo pewnego swojej pozycji w rządzie ministra?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE