Władysław Bartoszewski, którego zasług dla utrwalania wiedzy o Powstaniu Warszawskim nikt rozsądny nie może kwestionować, jest jednocześnie od wielu lat politykiem. A każdy polityk budzi społeczne emocje, nawet jeśli jego wiek i piękna biografia budzą respekt.
Bartoszewski nie potrafi jednak opanować języka i mimo dyplomatycznej przeszłości (ambasador w Wiedniu oraz minister spraw zagranicznych) pozwala sobie na publiczne formułowanie sądów, na podstawie których nazywałem go już delikatnie: strasznym dziaduniem, a ostrzej: chuliganem.
Wystarczy, że ktoś nawet lekko nadepnie mu na polityczny odcisk, a już możemy być pewni jego ostrej reakcji, która na długo zapada w pamięć, bo też potrafi on czynić użytek z bogatego polskiego słownika, budując kunsztowne i obrazowe wypowiedzi. Ponieważ mówi z szybkością karabinu maszynowego, często zdarza mu się nie zapanować nad tym, co dociera do słuchaczy i czytelników. A może jest to właśnie dobrze wcześniej przemyślane i zaplanowane?
Ostatnio znów przypomniał o sobie wywiadem dla "Gazety Wyborczej", w którym stwierdził, że gospodarzem uroczystości na Powązkach z okazji 65. rocznicy godziny "W" powinna być prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz (tak się składa, że jest ona zarazem wiceprzewodniczącą PO), a Muzeum Powstania Warszawskiego stało się partyjną przybudówką PiS.
W krajowych mediach oczywiście zawrzało. Głos zabrali politycy, ale tego, co oni powiedzą można być z góry pewnym. Każda taka wypowiedź jest bowiem znakomitą okazją do wytoczenia armat przeciw swoim wrogom.
Ja patrzę na to z innej perspektywy. Muzeum Powstania Warszawskiego jest powszechnie chwalone przez wszystkich, którzy cokolwiek znają się na muzealnictwie, niezależnie od ich poglądów politycznych. Jego pomysłodawcom, twórcom, dyrekcji i personelowi udało się zbudować atrakcyjną w formie i nowoczesną w przesłaniu historycznym ekspozycję, równie chętnie odwiedzaną przez kombatantów, ludzi średniego pokolenia, młodzież.
Jest faktem, że w jego budowę zaangażowali się ludzie, będący dzisiaj (niektórzy już wówczas) politykami PiS. Ale nikt nie może im zarzucić wykorzystywania muzeum dla partyjnych celów. Nikomu - nawet ze środowiska "Gazety Wyborczej" - nie przyszło do tej pory uznać tę placówkę za wysuniętą redutę formacji kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego.
Tę absurdalną tezę sformułował dopiero Bartoszewski, krzywdząc nią zasłużonych muzealników i wprowadzając w błąd tę część opinii publicznej, która bezkrytycznie mu ufa. Rozumiem, że "straszny dziadunio" obawia się wygwizdania 1 sierpnia na Powązkach (ta przykrość spotkała go w ubiegłym roku na placu Krasińskich) i dlatego chciałby, żeby tę uroczystość organizowali ludzie z PO. Dlaczego wypowiada jednak przy tej okazji - nie wiem, czy z rozpędu, czy z namysłu - absurdalne tezy o Muzeum Powstania Warszawskiego?
Nie wszystko można wytłumaczyć i usprawiedliwić prawami wieku.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE