Lider listy Prawa i Sprawiedliwości w wyborach do Parlamentu Europejskiego z okręgu obejmującego województwa małopolskie i świętokrzyskie poseł Zbigniew Ziobro odmówił merytorycznej debaty z \"jedynką\" Platformy Obywatelskiej Różą Thun, proponując spotkanie z kolejnymi kandydatami tej partii, czyli z Konstantym Miodowiczem (nr 2) bądź z Bogusławem Sonikiem (nr 3).
Tak ważnej postaci z szeregów PiS, jaką jest Ziobro, nie przystoi zachowanie, które łatwo można zinterpretować w kategoriach obawy (by nie użyć mocniejszego słowa) o wynik politycznego starcia z głównym rywalem. Jak przypomniała Thun na niedawnej konferencji prasowej, już raz odmówił on telewizyjnej debaty z nią, a na przyszłotygodniowe spotkanie liderów list z regionu małopolsko-świętokrzyskiego zapowiadany jest zamiast niego poseł Paweł Kowal ( nr 2 na liście PiS).
Jakich argumentów użył Ziobro, by uzasadnić swoją decyzję? Głównym z nich jest słaba rozpoznawalność "jedynki" PO, której nazwisko utożsamia tylko co dwudziesty wyborca w tych województwach. Miodowicza i Sonika określił natomiast jako postaci znacznie bardziej wyraziste, a także powszechnie znane ze swoich politycznych poglądów i dokonań.
Nie przemawia do mnie ten sposób tłumaczenia przez wytrawnego polityka PiS odmowy stoczenia pojedynku z kandydatką Platformy. Zamiast odważnie stanąć do merytorycznej debaty (a w sztuce polemiki Ziobro poczynił w ostatnich latach spore postępy i jest znacznie bardziej doświadczony od swej rywalki) zupełnie niepotrzebnie naraża się na postawienie mu zarzutów, dotyczących jego słabej orientacji w sprawach europejskich i szczątkowej znajomości języków obcych. Thun znakomicie to zresztą wyczuła i z góry ironicznie obiecała, że nie zamierza wykorzystywać w takiej debacie swojej ogromnej przewagi językowej.
Zwolennicy PO kpią teraz w żywe oczy z Ziobry, że nie mając zbyt wiele do powiedzenia w merytorycznych kwestiach, związanych z funkcjonowaniem PE, zwyczajnie boi się starcia z obytą w europejskiej problematyce rywalką. Drwią też zeń, pytając czy jeśli nie uważany przez niego za godnego przeciwnika eurodeputowany z innego kraju zechce podjąć z nim dyskusję, to również odmówi i wskaże tego, z kim chciałby ją toczyć.
Najdalej posunął się dziennikarz „Polski-The Times”, pisząc:
„Ponoć teraz o łaskę dostąpienia debaty z Ziobrą zabiegają Benedykt XVI, Barack Obama i Michael Jackson. Ale Ziobro ciągle się waha. Wolałby kogoś bardziej znanego.”
Nie rozumiem, dlaczego doświadczony - chociaż jeszcze młody wiekiem - polityk PiS tak niefrasobliwie strzelił sobie samobójczego gola na samym początku wyborczej kampanii do Parlamentu Europejskiego. Czy nie powinien wcześniej zasięgnąć opinii któregoś z licznych w jego partii ekspertów od wizerunku? Jestem pewien, że odradziliby mu ten unik.
Wprawdzie pierwsze miejsce na liście i duża popularność w okręgu małopolsko-świętokrzyskim dają mu już w przedbiegach sporą przewagę nad faktycznie kompletnie nieznaną nawet szerszemu elektoratowi PO Różą Thun, ale to jeszcze nie powód do tak lekceważącego jej potraktowania.
Nawet zdeklarowani zwolennicy PiS, którzy wahają się jeszcze, na kogo oddać swój głos w czerwcowych wyborach (jest ich zapewne bardzo wielu) mogą uznać zachowanie Zbigniewa Ziobry za mało sympatyczne i całkiem niedyplomatyczne. A że na europejskich salonach sztuka dyplomacji jest w wysokiej cenie, część z nich poważnie zastanowi się, czy nie poprzeć innego kandydata z tej samej listy, co może się źle skończyć dla czołowego polityka ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE