Co rok, kiedy tylko nastaje wiosna, polskie pola i łąki spowijają błękitne wstęgi dymu: rolnicy przystępują do wypalania traw, a przy okazji do likwidowania w tych ogniskach różnych śmieci. Nie pomagają apele władz samorządowych i państwowych, leśników, ani strażaków. Polski chłop tradycyjnie uważa, że dzięki wypaleniu starej trawy będzie miał lepsze plony w nowym sezonie.
Fatalne konsekwencje tego procederu dla przyrody są ogromne: giną ptaki, niszczone są miejsca lęgowe, gryzący dym uniemożliwia pszczołom i trzmielom oblatywanie łąk, masowo giną owady, co powoduje zmniejszenie liczby zapylonych kwiatów, a w konsekwencji obniżenie plonów, wymierają też drobne pasożyty, użyźniające ziemię. Bywa, że giną również zwierzęta leśne: sarny, jelenie, dziki.
Jak podała Telewizja Kraków, w powiatach nowosądeckim, gorlickim oraz limanowskim strażacy kilkaset razy dziennie wyjeżdżają do gaszenia płonących pól i łąk.
Sucha trawa pali się błyskawicznie, a podsycany wiatrem ogień szybko rozprzestrzenia się. Strażacy wiedzą, że walkę z ogniem nie zawsze można wygrać. Podpalenie trawy niejednokrotnie kończy się wielkim pożarem, pociągającym niekiedy nawet ofiary śmiertelne. Mimo że ogień rozniecają zazwyczaj osoby mieszkające w okolicy lub sami właściciele gruntów, to jakoś dziwnie trudno jest ich złapać.
Chcąc skutecznie przeciwdziałać wiosennemu wypalaniu traw, władze Małopolski zagroziły stosującym tę barbarzyńską metodę rolnikom już nie tylko grzywną i aresztem, ale także utratą dotacji z Unii Europejskiej. Może to będzie przekonujący argument dla miłośników płomieni?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE