Coraz cięższe czasy nastają dla polskich górali. Najpierw Unia Europejska narzuciła im ostry reżim sanitarny w bacówkach, w których warzone są wpisane już na listę produktów regionalnych oscypki. Teraz postawiono przed nimi kolejny wymóg, tym razem sformułowany przez rodzimą biurokrację: odbycie kursu oraz zdanie egzaminu na juhasa i na bacę.
I tak było od prawdawnych, niknących w pomroce dziejów czasów, których nie pamiętają nawet najstarsi górale. Ale postęp ma to do siebie, że nie toleruje uświęconych tradycją zwyczajów. W ramach programu "Owca plus" wymyślono więc konieczność zweryfikowania umiejętności wszystkich, którzy wypasają owce. Wiąże się to z potrzebą wpisania juhasowania i bacowania na listę oficjalnych zawodów, uprawianych w naszym kraju.
Myliłby się jednak ten, kto uważałby owe kursy i egzaminy (czeladnicze na juhasa oraz mistrzowskie na bacę) za czystą formalność. O nie, kandydaci będą musieli wykazać się przede wszystkim bogatą wiedzą teoretyczną, m.in. znajomością gospodarki szałaśniczej, programu ochrony parków krajobrazowych i wpływu wypasu owiec na bioróżnorodoność hal.
Zapytani o opinię w tej sprawie przez dziennikarzy Telewizji Kraków górale nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Żartowali, że owcom nie robi najmniejszej różnicy, czy pasie je baca bądź juhas z dyplomem, czy też bez. Zgodnie uważają ten pomysł za absurdalny, aczkolwiek zdają też sobie sprawę, że klamka już zapadła. Liczą jednak na zdrowy rozsądek urzędników, czyli na to, że organizowane przez nich kursy nie zabiorą im zbyt dużo czasu przed redykiem, a wymagania na egzaminach nie będą przesadnie wygórowane i ograniczą się jednak głównie do kwestii praktycznych.
Oby nie zawiedli się w swoich oczekiwaniach, bo biurokraci potrafią być wyjątkowo nieżyczliwi, a już szczególnie lubią demonstrować swoją wyższość nad zależącymi od nich petentami.
Owce na razie milczą w tej sprawie.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE