W najczarniejszych prognozach nie przewidywałem, że będę musiał kiedyś szczerze pochwalić Jerzego Urbana - powszechnie znienawidzonego rzecznika rządu PRL w jej schyłkowych latach, czołowego i doszczętnie załganego piewcę komunistycznej propagandy, a obecnie (od niemal 20 lat) redaktora naczelnego satyrycznego tygodnika politycznego \"Nie\", specjalizującego się w wyśmiewaniu wszystkiego, co drogie patriotycznej i katolickiej duszy Polaka.
W sobotniej "Gazecie Wyborczej" na prestiżowej trzeciej kolumnie (całej!) ukazało się wydrukowane ogromnymi literami płatne ogłoszenie (specjaliści oceniają jego koszt na minimum sto tysięcy złotych), w którym redaktor naczelny "Nie" oraz wydawca tegoż tygodnika przepraszają byłego ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego RP profesora Zbigniewa Ćwiąkalskiego za opublikowanie w styczniu i w lutym dwóch "nieprawdziwych, naruszających jego godność, dobre imię oraz narażających go na utratę zaufania publicznego niezbędnego do wykonywania zawodu informacji" artykułów.
Co przypisało "Nie" Ćwiąkalskiemu? Że odwołanie go z ministerialnego stanowiska przez premiera Donalda Tuska nie było następstwem więziennego samobójstwa jednego z porywaczy i morderców Krzysztofa Olewnika, ale uczestnictwa w przyjęciu imieninowym Henryka Stokłosy, z którego wyjechał on z bagażnikiem pełnym wędlin, pochodzących od mającego spore kłopoty w prawem i dopiero co wypuszczonego z aresztu byłego senatora ziemi pilskiej. Dodatkowo tygodnik Urbana oskarżył krakowskiego profesora o wystawienie masarskiemu potentatowi rachunku z tytułu świadczonych mu przezeń usług adwokackich na kwotę 1 miliona dwustu tysięcy złotych oraz o pobranie od jego żony dwustu tysięcy złotych za zwolnienie go z aresztu.
Zarzuty były zabójcze dla osoby publicznej, zwłaszcza sprawującej funkcję ministra sprawiedliwości. Kiedy Ćwiąkalski ostro zaprotestował i zagroził pozwem sądowym, Urban bardzo szybko otwarcie przyznał, że on sami i jego pismo stali się ofiarami oszustwa, ponieważ pochopnie uwierzyli w przekazane im informacje od współpracującego z "Nie" od 8 lat dziennikarza o pseudonimie "Marek Paprykarz", piszącego do "Tygodnika Nowego", należącego do rodziny Stokłosów (byłego radnego powiatu pilskiego).
Jerzy Urban nie kluczył, nie odwlekał w czasie przeprosin, nie usiłował zwalić winy na kogoś innego, ani pomn iejszać swojej odpowiedzialności, ale przeprosił natychmiast pomówionego polityka w kilku gazetach i to tak wielkimi literami, jakich jeszcze nie widziałem przy podobnych okazjach. To właśnie on - symbol komunistycznego zakłamania i bezbrzeżnego cynizmu - postanowił nie czekać na wyrok sądu (proces trwałby pewnie długie miesiące, jeśli nie lata), ale pokazać całemu środowisku dziennikarskiemu, jak należy stosować wysokie standardy zawodowe - o hołdowanie moralnym raczej go nie posądzam - w trudnych dla siebie sytuacjach.
Przykro mi to pisać, ale śmiem wątpić, czy wielu tuzów polskiego dziennikarstwa potrafiłoby zdobyć się na podobny gest.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE