Jaką bronią kto wojuje, od takiej często ginie. To stare powiedzenie właśnie sprawdza się na naszych oczach w przypadku byłego premiera RP Kazimierza Marcinkiewicza. „Super Express” wyśledził, a inne krajowe media (nie tylko tabloidy) podchwyciły sensacyjną informację, że zamierza się on wkrótce rozwieść i poślubić o wiele lat od siebie młodszą kobietę, poznaną w Londynie.
No cóż, wypada tylko przypomnieć, że cała dotychczasowa kariera polityczna Marcinkiewicza była jednym wielkim festiwalem medialnym, co sprawiało mu – i nadal sprawia – wyraźną radość. Jako premier otoczył się znakomitymi doradcami od wizerunku, co pozwoliło mu robić znakomite wrażenie mimo merytorycznej mizerii. Kiedy historycy pochylą się w przyszłości nad oceną jego dorobku w roli szefa rządu, będą mieli poważne kłopoty z wyłuskaniem jakichś naprawdę ważnych decyzji, podjętych przez niego samego.
Marcinkiewicz doskonale zdawał sobie sprawę, że zasadnicze ustalenia polityczne zapadały poza nim (lub przynajmniej nie z jego inicjatywy). Skupił się więc niemal wyłącznie na wykreowaniu korzystnego dlań wizerunku: uwielbianego przez polski lud premiera. Chętnie występował w mediach i to nie tylko poważnych, ale także w tabloidach oraz w kolorowej, plotkarskiej prasie i w takichże programach telewizyjnych, dając się namiętnie fotografować oraz nagrywać przy prasowaniu koszul, gotowaniu obiadu, jeździe na nartach, grze w piłkę nożną. Przyjął taktykę prezentowania się jako „swój chłop”, czy nawet „brat-łata” i perfekcyjnie zaprzągł do tego dzieła spore grono dziennikarzy. Był prawdziwym mistrzem w robieniu dobrego wrażenia, w czym skutecznie pomagało mu grono najbliższych współpracowników z rzecznikiem prasowym Konradem Ciesiołkiewiczem na czele.
Za taką postawę trzeba jednak płacić, niekiedy po wielu latach, a bywa że i znacznie szybciej. Jeśli pokochało się bycie gwiazdą mediów, należy brać pod uwagę, że nie zawsze będą one podkreślać tylko to, co służy budowaniu pozytywnego wizerunku. Dziennikarze potrafią bowiem wyolbrzymić nie tylko sukcesy, ale także porażki, a taką jest niewątpliwie w publicznym odbiorze zdecydowanej większości Polaków porzucenie żony dla młodej kochanki. Czyżby Marcinkiewicz jeszcze tego nie wiedział? W takim razie można go nazwać "cieniasem", które to pojęcie on sam wprowadził do polityki.
W tej sytuacji pozostaje mi dedykować mu jedynie słynny cytat z Moliera: „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało”.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE