KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Piątek, 22 listopada, 2024   I   06:44:26 AM EST   I   Cecylii, Jonatana, Marka
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Habilitacja w oparach lustracji

18 stycznia, 2009

Bardzo niedobrze jest, kiedy polityka miesza się z nauką. Wiele wskazuje zaś na to, że taka właśnie sytuacja zaistniała ostatnio na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Przewód habilitacyjny chciał tam otworzyć znany z licznych występów mediach, nie ukrywający swej sympatii do Prawa i Sprawiedliwości politolog doktor Marek Migalski. Ale nie otworzy, ponieważ przepadł w tajnym głosowaniu członków Rady Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych.
   
Co ciekawe, powołany przez Radę zespół do spraw oceny jego dorobku naukowego przedstawił pozytywną rekomendację, jednogłośnie uznając że kandydat spełnił wszystkie warunki i zasługuje na otwarcie przewodu. Mimo to za wszczęciem procedury habilitacyjnej opowiedziało się tylko 16 osób, przeciw było 11, a pięć wstrzymało się. Zabrakło więc jednego głosu, jako że w takich przypadkach musi być bezwzględna większość osób wyrażających aprobatę.
   
Jak powiedział dziennikarzom kilku gazet uczestniczący w posiedzeniu Rady jej członek dr hab. Antoni Dudek, nikt nie przedstawił w czasie dyskusji ani jednego merytorycznego argumentu przeciwko otwarciu przewodu.
  
A profesor Ryszard Legutko, były minister edukacji narodowej, obecnie minister w Kancelarii Prezydenta RP, od wielu lat naukowo związany z UJ nazwał zachowanie swoich kolegów skandalem, mówiąc „Rzeczypospolitej”:
   
"Skoro tworzy się specjalną komisję do oceny dorobku kandydata, to po to, by oprzeć się na jej rekomendacji. Skoro komisja stwierdza, że wszystkie warunki zostały spełnione, to jak Rada Wydziału może głosować przeciw. Przecież to absurd. Członkowie rady chcą zdezawuować swych kolegów, którzy oceniali dorobek pana Migalskiego, albo głosując kierowali się względami pozamerytorycznymi. Podejrzewam to drugie. Głosowania Rady Wydziału powinno być formalnością, dopiero później dokonuje się oceny, czy habilitacji należy udzielić. Bo inaczej można zablokować każdy przewód."
   
Dlaczego dr Migalski nie stara się o habilitację na swoim macierzystym Uniwersytecie Śląskim? Ponieważ nie miałby na to żadnych szans nie z uwagi na zbyt szczupły dorobek naukowy, ale na sprawy personalne, o których napiszę niżej.
   
Utrącony na najstarszym polskim uniwersytecie politolog (co - znając stosunki panujące w naszym życiu naukowym - przekreśla jego szansę także na innych uczelniach) jest autorem lub współautorem 11 książek, napisał też bardzo podobno ciekawą i twórczą rozprawę habilitacyjną, w której porównał czeski i polski system partyjny. Skąd w takim razie wzięły się jego problemy?
   
Koledzy dr. Migalskiego uważają, że naraził się on wielu osobom w środowisku akademickim swoją medialnością, która budzi niezdrową zazdrość szeregu naukowców, również pragnących błyszczeć na ekranach telewizorów, ale nie zapraszanych przed kamery tak często i regularnie jak on.
   
Ważniejszym powodem jest jednak publiczne skrytykowanie przezeń jego szefa - profesora Jana Iwanka, dyrektora Instytutu Nauk Politycznych i Dziennikarstwa na UŚ. Zrobił to w grudniowym programie z cyklu „Bronisław Wildstein przedstawia”, w którym temat lustracji na uczelniach zilustrowano właśnie przykładem prof. Iwanka, zdemaskowanego jako byłego, wieloletniego tajnego współpracownika peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Dr Migalski ostro skrytykował przed kamerami TVP zachowanie profesora.
   
Po programie większość pracowników naukowych Instytutu wystosowała list otwarty w obronie swojego dyrektora. „Protestujemy przeciwko szykanowaniu, obrażaniu, pomawianiu i dezawuowaniu pracowników Instytutu. Pragniemy podkreślić, że emocjonalna i oparta na osobistych urazach opinia jednego pracownika nie może być utożsamiana i rozumiana jako stanowisko wszystkich jego pracowników” - napisali  jego autorzy.
   
Ponieważ działo się to w okresie przygotowań materiałów na Radę Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ w sprawie otwarcia dr Migalskiemu przewodu habilitacyjnego, list wysłano m.in. do osób, które miały podjąć decyzję w  przedmiotowej sprawie.
   
W tej sytuacji śląski politolog poważnie zastanawia się nad wyjazdem za granicę w celu uzyskania tam kolejnego stopnia naukowego.
   
Do jego kłopotów odniósł się w "Rzeczypospolitej" Wildstein, którego program walnie przyczynił się do ich powstania. Przypomniał, że prof. Iwanek w 2007 roku zorganizował antylustracyjny protest na Uniwersytecie Śląskim. Nie poinformował jednak wówczas nikogo o swojej agenturalnej przeszłości. Mimo że prawda o niej wyszła na jaw, nie przeszkodziło to w wybraniu go na stanowisko dyrektora instytutu, chociaż od swojej habilitacji sprzed 20 lat nie opublikował żadnej pracy naukowej.
   
Wildstein napisał:
   
"Pracownicy naukowi nie gorszyli się jednak faktem, że prestiżową funkcję na uniwersytecie sprawuje osoba niegodna, ale tym, że ktoś o tym głośno powiedział. List podpisany przez uczelniane koleżeństwo Iwanka jest niezwykły. Nie chodzi o proste, zawarte w nim kłamstwa. Chodzi o rozegzaltowaną poetykę pozbawionych konkretów epitetów i wykrzykników. (...) Być może najwięcej o stanie umysłów autorów mówi zdanie, że w karierze uniwersyteckiej nie mogą się liczyć tylko naukowe osiągnięcia. List kolportowany był chyba na wszystkich polskich uczelniach.
   
A Migalskiemu, skutecznie zniechęconemu do pozostania na Uniwersytecie Śląskim, uniemożliwiono habilitację zarówno we Wrocławiu, jak i w Krakowie. Utrącono go w tajnych głosowaniach, które normalnie traktowane są jako formalność. Dopiero potem następuje jawna procedura habilitacji. Ale tę Migalski musiałby przejść, bo jego książka została wysoko oceniona, a recenzenci występują pod nazwiskami. Dlatego trzeba było do habilitacji nie dopuścić.
   
Sprawa Migalskiego mówi nam nie tylko o polskich uniwersytetach, gdzie, jak się okazuje, wzajemne krycie nawet najbardziej skompromitowanych postaci urasta do rangi zasady naczelnej, a złamanie zmowy milczenia, aby ukazać nieprawość, staje się niewybaczalną zbrodnią. Mówi nam ona o atmosferze duchowej w Polsce. Dwadzieścia lat temu 20-letni Migalski organizował antyreżimowe grupy podziemne, Iwanek był wtedy po drugiej stronie. Dziś to Iwanek może utrącić Migalskiego, mimo że naukowo nie dorasta mu do pięt."
   
Bardzo to wszystko smutne, ale i wielce charakterystyczne dla środowiska akademickiego, które nie zostało objęte procedurami lustracyjnymi. Trzeba mieć jedynie nadzieję, że był to wyjątkowy przypadek, a dr Marek Migalski znajdzie jednak w Polsce uczelnię, na której będzie mógł otworzyć przewód habilitacyjny.

Jerzy Bukowski