Chyba wreszcie znaleźliśmy w Polsce skuteczny sposób na powstrzymanie hord kompletnie pijanych Brytyjczyków, szalejących w weekendy w centrach wielu naszych miast (szczególnie upodobali sobie Kraków). Przylatują oni tanimi liniami lotniczymi tylko po to, aby z dziką radością porozrabiać przez 2 lub 3 dni, przekraczając przy okazji wszystkie możliwe normy obyczajowe.
Tym, co nie na żarty wystraszyło żądnych alkoholowych rozrywek Anglików, może stać się dopiero perspektywa spędzenia nocy w polskiej izbie wytrzeźwień.
- Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem, to jedna z najgorszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu - tak o pobycie w warszawskiej "wytrzeźwiałce" przy ulicy Kolskiej powiedział "Dziennikowi" Greg, Anglik pracujący w Polsce.
Na początku ubiegłego roku wracał on ze spotkania z przyjaciółmi, na którym wypił trochę za dużo alkoholu. Przyznał, że miał pewne problemy z utrzymaniem równowagi, ale nie wszczynał (w przeciwieństwie do weekendowych "turystów") awantury, nie zachowywał się też nadmiernie głośno. Mimo tej wstrzemięźliwości zatrzymali go jednak policjanci.
- Nie rozumiałem, co do mnie mówili, bo znali tylko polski. Zapamiętałem, że kilka razy powtórzyli słowo "Kolska" - opowiadał "Dziennikowi" Greg.
Funkcjonariusze zapakowali go do radiowozu i odwieźli pod wymieniany w rozmowie adres.
- To był koszmar. Próbowałem rozmawiać z pracownikami, ale zignorowali mnie, bo nie znali angielskiego. Gdy zacząłem krzyczeć, że chcę iść do domu, najpierw zrobili mi zimny prysznic - oblewali zimną wodą z węża, z później przywiązali mnie skórzanymi pasami do łóżka. A na koniec tego wszystkiego, już rano, wystawili mi rachunek! - mówił zbulwersowany tym zdarzeniem Greg.
W Anglii problem pijanych ludzi, przebywających w miejscach publicznych, rozwiązuje się zupełnie inaczej. Pogotowie ratunkowe odwozi ich do szpitala na odtrucie, a gdy tylko wytrzeźwieją, mogą wrócić do domu. Taka pomoc jest bezpłatna.
Przykład Grega powinien odstraszyć tych jego licznych rodaków, którzy przyjeżdżają do Polski wyłącznie po to, aby się upić (najlepiej do nieprzytomności), a następnie porozrabiać w pijanym widzie. Skoro nie boją się policji, może poczują respekt przed izbami wytrzeźwień, które funkcjonują we wszystkich naszych większych miastach.
Przed zbyt lekkomyślnym piciem alkoholu w Polsce zaczęło ostrzegać już nawet brytyjskie Foreign Office. A według raportu "2009 Travel Trends" w pięknym kraju nad Wisłą na niesfornych turystów czeka nie tylko wiele atrakcji, ale i różne niebezpieczeństwa, z których najgroźniejszym wydaje się właśnie pobyt w izbie wytrzeźwień. Oto jego fragment:
"Polska policja bardzo restrykcyjnie podchodzi do osób pijących w miejscach publicznych. Jeśli zatrzymają cię pijanego, możesz być odwieziony na wytrzeźwienie do specjalnej kliniki i przebadany. Nie będziesz zwolniony, dopóki nie wytrzeźwiejesz, co oznacza całonocny pobyt, za który będziesz musiał zapłacić."
Czyżbyśmy więc wreszcie znaleźli skuteczne antidotum na pijane hordy "turystów" z Wielkiej Brytanii w postaci "specjalnej kliniki"?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE