Tuż po 1989 roku żadnemu szanującemu siebie i swoją redakcję dziennikarzowi nie przyszłoby do głowy prosić o wywiad Jerzego Urbana - głównego propagandystę stanu wojennego i autora wielu kampanii nienawiści, organizowanych przez komunistyczny reżim w latach 80. ubiegłego wieku.
No cóż, skoro Adam Michnik uznał generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka za "ludzi honoru", to nic dziwnego, że i Urban stał się pożądanym gościem w wielu politycznych salonach, a także przed kamerami i mikrofonami. Najwyraźniej cieszy go to, więc pozwala sobie na wypowiadanie coraz bardziej kuriozalnych poglądów, na co nie zawsze odpowiednio reagują jego rozmówcy.
Tak właśnie stało się w audycji porannej cieszącego się największą słuchalnością w Polsce Radia RMF "Kontrwywiad", poświęconej m.in. 25. rocznicy przyznania Lechowi Wałęsie pokojowej nagrody Nobla. Urban najpierw barwnie opowiedział, jak bardzo wściekł się na tę decyzję gen. Jaruzelski i jak on sam - jako rzecznik rządu - dezawuował w reżimowych mediach uhonorowanie "prywatnej osoby", co komuniści całkiem słusznie uznali za solidny policzek, wymierzony im przez społeczeństwa Zachodu.
Kiedy prowadzący rozmowę Konrad Piasecki zapytał go, czy dzisiaj również uznaje przyznanie tej nagrody za czysto polityczną decyzję i czy podtrzymuje opinię sprzed 25 lat, że pokojowy Nobel nie należał się Wałęsie, wypalił:
"Należałby się za 89. rok, za Okrągły Stół, może razem z Kiszczakiem, ale nie w momencie, kiedy był stroną konfliktu."
Niemłody już i wprawiony w przeprowadzaniu wywiadów z politykami dziennikarz RMF nie wyraził bynajmniej bezbrzeżnego zdumienia (nie mówiąc już o oburzeniu) na takie dictum komunistycznego propagandzisty, tylko prowadzili wywiad z nim tak, jakby nie usłyszeli powyższej opinii. Żadnej reakcji, żadnej polemiki, żadnego zdziwienia w obliczu jawnej kpiny ze strony człowieka, który ćwierć wieku temu był dla wielu Polaków wyjątkowo ohydną wizytówką chylącego się ku upadkowi, ale potrafiącemu jeszcze mordować ludzi i dławić niepodległościowe oraz demokratyzacyjne dążenia sporej części społeczeństwa systemu, a teraz ośmiela się zrównywać ofiarę z katem.
Po Jerzym Urbanie nie spodziewałem się oczywiście niczego innego, ponieważ konsekwentnie - trzeba mu to przyznać - broni on po 1989 roku własnego życiorysu, wychwalając swoich dawnych mocodawców i przełożonych. Od doświadczonego dziennikarza najpopularniejszej rozgłośni radiowej wolno mi jednak oczekiwać nieco więcej zawodowej rzetelności, która powinna przejawiać się także w natychmiastowej reakcji na tak skandaliczną wypowiedź.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE