Miało być tanie państwo, a tymczasem znacznie rozrasta się biurokracja i to nie tylko na wysokich szczeblach władzy. Od nowego roku każdy prezydent miasta, wójt i burmistrz będzie mógł poczuć się niczym premier lub przynajmniej minister, ponieważ wolno mu będzie utworzyć własny gabinet polityczny.
Jest to - moim zdaniem - jeden z najbardziej kuriozalnych pomysłów, jakie zostały ostatnio wprowadzone w życie w Polsce. Wielu politologów, socjologów i publicystów uważa go za typowy "skok na kasę". Wiadomo bowiem, że zespoły doradców i asystentów buduje się nie wedle kryteriów fachowości, ale lojalności; zazwyczaj są one traktowane jako miejsca zatrudniania członków tej partii (koalicji), której reprezentanci objęli władzę. Teraz rozdawnictwo synekur obejmie również samorządy.
Co ciekawe, do przygotowanego przez rząd projektu nowelizacji odnośnej ustawy nie zgłaszała tym razem pretensji sejmowa opozycja. Układ politycznych sił w samorządach jest bowiem bardzo różny, więc każdej partii tak samo zależy na możliwości wynagradzania posadami swych wiernych członków.
No cóż, takie mamy czasy, że trudno w ogóle wyobrazić sobie, iżby ktokolwiek chciał doradzać ludziom sprawującym władzę z dobrego serca, społecznie, bez pobierania za to żadnego wynagrodzenia. Mimo to samo sformułowanie "gabinet polityczny wójta" brzmi dla mnie dosyć niepoważnie.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE