Jeśli miałbym dać dobry przykład w celu wyjaśnienia komuś, na czym polegają ambiwalentne uczucia, to przyniosła mi go dzisiejsza decyzja uczonych, którzy nie przyznali nagrody Nobla w zakresie fizyki polskiemu profesorowi - Aleksandrowi Wolszczanowi.
Z drugiej strony obawiałem się jednak, czy taka nagroda dla człowieka, który poważnie splamił swoją młodość dosyć obszernymi i licznymi donosami na swoich kolegów, przełożonych, podwładnych a nawet na rodzonego brata, składanych po dobrowolnym podpisaniu zgody na tajną współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL nie wywoła lawiny uzasadnionych pytań o to, czy można wywyższać osobę o mocno wątpliwej postawie etycznej, w dodatku bagatelizującą dzisiaj swoje przeszłe winy, nie umiejącą się do nich otwarcie i szczerze przyznać, ani tym bardziej wyrazić skruchy.
Wprawdzie komitet, rozdzielający nagrody Nobla, nie zajmuje się życiem osobistym kandydatów i nie wymaga od nich okazywania świadectw moralności, ale od człowieka opromienionego blaskiem naukowej chwały oczekuje się jednak przestrzegania elementarnych zasad etycznych.
Bardzo wyraźnie wypowiedziało się w tej sprawie kierownictwo sławnego Instytutu Maxa Plancka w Bonn, które poważnie zastanawia się nad kontynuowaniem dalszej współpracy z prof. Wolszczanem, ponieważ wcześniej kategorycznie odmówiło zatrudnienia naukowcom-tajnym współpracownikom NRD-owskiej Stasi.
Jest takie stare powiedzenie: drogowskaz nie podąża w tę stronę, którą wyznacza. Jaki jest jego sens? Trzeba umieć rozdzielić sferę życia prywatnego od zawodowego. Zgadzam się z tym, ale donoszenie na bliźnich wykracza przecież poza prywatność, zwłaszcza jeśli było efektywne, czyli bez udawania, czy też pozorowania współpracy i bez zwodzenia oficerów prowadzących.
Może więc jednak dobrze się stało, że profesor Aleksander Wolszczan nie otrzymał jeszcze w tym roku nagrody Nobla? Do przyszłego będzie miał sporo czasu na refleksję nad sobą przy dalszym spoglądaniu w gwiazdy.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE