Emerytowany arcybiskup gdański, ksiądz Tadeusz Gocłowski, zawsze lubił odgrywać ważną rolę w polskiej polityce, chociaż nigdy nie wysuwał się w niej na pierwszy plan. Jest jednak tajemnicą poliszynela, że w jego rezydencji bywali poważni przywódcy postsolidarnościowych ugrupowań, rodem nie tylko z Wybrzeża, tocząc tam istotne dla przyszłości Polski dyskusje.
I z taką właśnie lekkością oraz swobodą rzucił w wywiadzie dla Radia Zet, że archiwa Instytutu Pamięci Narodowej powinny zostać zabetonowane na 50 lat, ponieważ z ich ujawniania nie wynika żadne dobro. Nie wiem, czy świadomie, czy też nie, ale powtórzył on identyczny pogląd, wypowiedziany ponad rok temu przez kardynała Stanisława Dziwisza.
Abp. Gocłowskiemu chodziło prawdopodobnie o Lecha Wałęsę, a konkretnie o książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka o jego kontaktach ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Biorąc w obronę pierwszego przewodniczącego "Solidarności", pozwolił sobie na krzywdzące IPN uogólnienie, które nie przystoi poważnemu hierarsze Kościoła.
Być może to nieszczęsne zdanie po prostu nieopacznie wymsknęło się emerytowanemu metropolicie gdańskiemu. Jeśli tak, to powinien zdobyć się na odwagę cywilną i jak najszybciej publicznie sprostować je, przepraszając całą instytucję oraz wszystkich rzetelnie pracujących w niej nad rozwiązaniem wielu nieprzyjemnych zagadek z czasów PRL ludzi.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE