Akt założycielski Konfederacji Polski Niepodległej podpisano 1 września 1979 roku w Warszawie, ale uroczysta inauguracja jubileuszu jej 30-lecia odbyła się 29 września br. w Krakowie - mieście, w którym struktury tej pierwszej działającej jawnie antykomunistycznej partii od czasów likwidacji Polskiego Stronnictwa Ludowego były zawsze bardzo silne i dobrze zakorzenione w prężnym środowisku patriotycznym (zwłaszcza o piłsudczykowskich korzeniach).
Kiedy nasze romantyczne marzenia o niepodległości urzeczywistniły się po 1989 roku, odczuliśmy jednak spory niedosyt. Brak rozliczenia "właścicieli PRL" i ich zbrojnych hufców, dziwne umizgi niektórych opozycjonistów (spoza szeregów Konfederacji) do dawnych prześladowców, niechęć do wyraźnego uznania III Rzeczypospolitej za kontynuację II (poprzez przywrócenie choćby na jeden dzień konstytucji z kwietnia 1935 roku) - to tylko część zastrzeżeń, jakie podzielałem wówczas z przyjaciółmi z KPN wobec sprawujących władzę ugrupowań o antykomunistycznym rodowodzie.
Nie udało się załatwić żadnej z tych spraw także wówczas, kiedy Konfederacja miała sporo mandatów w parlamencie (lata 1991-1993) - patrzono na nią bowiem jak na zbyt radykalną i przez to niezdolną do "rozsądnych" kompromisów partię. Było w tym spojrzeniu wiele spychanego w głąb podświadomości poczucia winy ludzi, którzy bardzo szybko i łatwo zamienili kręcenie korbą powielacza na robienie intratnych, aczkolwiek mocno podejrzanych nie tylko z moralnego i politycznego punktu widzenia interesów z postkomunistami.
Ale właśnie ta bezkompromisowość była znakiem firmowym KPN, tak przed, jak i po 1989 roku. Szczególnie u progu niepodległości należało o wielu kluczowych problemach mówić jasno i jednoznacznie. Takiego właśnie języka używał w sejmowych wystąpieniach Leszek Moczulski, budząc wściekłość w ławach lewicy, zwłaszcza słynnym rozszyfrowaniem skrótu PZPR jako "płatnych zdrajców, pachołków Rosji".
Takie wyraziste akcentowanie historycznych podziałów nie podobało się jednak nie tylko postkomunistom. Na KPN z rezerwą patrzyli również jej dawni sojusznicy z opozycji, głośno chwaląc jej ideowość oraz wyrazistość, a po cichu życząc wszystkiego najgorszego, co miało się wkrótce spełnić.
Szybko nadeszły bowiem czasy personalnych kłótni i organizacyjnych podziałów wewnątrz Konfederacji, po których niewiele już z niej zostało. Wystarczyło zaledwie kilka lat nieskrępowanego działania w niepodległej RP, aby zrujnować to, co z pietyzmem i starannością zbudowano przez ostatnią dekadę PRL w warunkach konspiracji, agenturalnej infiltracji i ciągłego zagrożenia.
Nie chcę jednak myśleć dzisiaj o tym, co nie przynosi chluby zwartej niegdyś i umiejącej sprostać wielkim wyzwaniom partii. To zadanie dla historyków, którzy rozbiorą kiedyś KPN na drobne części i szczegółowo zanalizują wszystkie jej poczynania przy pomocy naukowej aparatury. Na to jest jednak jeszcze stanowczo za wcześnie.
Dla mnie Konfederacja to przede wszystkim piękne lata mojej i jej młodości, czas dojrzewania, okres siewu, który nie zawsze przynosi przecież pożądane plony. Wiele jej zawdzięczam i nadal mam ogromne zaufanie do przyjaciół z KPN z czasów, kiedy była ona zgranym zespołem podobnie myślących i wartościujących otaczającą nas rzeczywistość ludzi.
I taką właśnie: jedną, niepodzielną, odważną Konfederację Polski Niepodległej mam przed oczami w dniach jej rozpoczynającego się jubileuszu.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE