Muszę przyznać, że od dłuższego już czasu cierpliwie czekałem na to, co właśnie się stało: Ludwik Dorn uznał, że został \"oszczerczo pomówiony\" przez prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego oraz posła tego ugrupowania Jacka Kurskiego. Wystąpił więc do Komitetu Politycznego PiS o skierowanie tej sprawy do partyjnej komisji etyki \"z zarzutem złamania artykułu 16. zasad etycznych PiS, który stanowi, że członkowie partii wobec innych jej członków kierują się zasadą koleżeństwa i solidarności\".
Dopytywany przez prowadzącego rozmowę dziennikarza, co ma na myśli, Kaczyński odparł: "nie będę mówił, o co chodzi, ale w każdym razie mamy tutaj do czynienia z takim kryzysem osoby, wielostronnym". A Kurski doprecyzował, że prezes PiS, mówiąc o "innych dziedzinach życia" Dorna, miał na myśli jego życie prywatne i "sprawy uregulowania zobowiązań związanych z poprzednim małżeństwem". Kiedy przeprowadzająca z nim wywiad Monika Olejnik zasugerowała: "aha, rozumiem że nie chce płacić alimentów", Kurski odpowiedział: "tak rozumiem intuicję pana prezesa, który jest na tym tle, na tym punkcie bardzo czuły i słusznie".
Dlaczego napisałem na wstępie, że oczekiwałem otwartego konfliktu Dorna z Kaczyńskim (a przy okazji także ze wspierającym go medialnie Kurskim)? Ponieważ były minister spraw wewnętrznych i administracji oraz jeden z najbliższych niegdyś braciom Kaczyńskim polityków nie kryje, że bardzo źle czuje się na marginesie życia publicznego, na którym znalazł się od 16 listopada ubiegłego roku, kiedy to zawieszono go w prawach członka PiS (razem z Pawłem Zalewskim i Kazimierzem Michałem Ujazdowskim).
Stało się to w wyniku upublicznienia w mediach listu, jaki wystosowali oni do prezesa partii w sprawie potrzeby wprowadzenia istotnych zmian w sposobie zarządzania nią. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wszyscy trzej solidarnie zrezygnowali z funkcji jej wiceprezesów, a dwaj ostatni także z członkostwa w PiS.
Dorn jest człowiekiem niezwykle ambitnym i dobrze zna swoją wartość, potwierdzoną wieloma latami efektywnego udziału w życiu publicznym. Mimo że przez pierwsze miesiące po zawieszeniu starał się trzymać nerwy na wodzy i nie atakować otwarcie Kaczyńskiego (chociaż był do tego szereg razy prowokowany przez żądne sensacji media), widać było, jak stopniowo narastają w nim złe emocje, czemu zresztą trudno się dziwić. Wyniosły indywidualista i znakomity orator musiał z rosnącym zdenerwowaniem patrzeć, jak miejsce po nim usiłują nieudolnie zająć w partii ludzie o zdecydowanie niższym poziomie inteligencji i szczątkowym doświadczeniu politycznym.
Ze stoickim spokojem długo znosił ich ataki, pomny słów Sokratesa: "mnie się wydaje, że człowiek gorszy nie jest w stanie zaszkodzić lepszemu". Ale - jako wytrawny erudyta - doskonale zna on też maksymę Mikołaja Kopernika o wypieraniu lepszego pieniądza przez gorszy. I w końcu eksplodował, zwłaszcza że zaczęto mu coraz częściej stawiać zarzuty, dotyczące jego - trzeba przyznać, że dosyć burzliwego jak na standardy ugrupowania, odwołującego się do etyki chrześcijańskiej - życia osobistego.
A ponieważ Dorn jest nie byle jakim politykiem, więc postanowił też zmierzyć się nie z byle kim, tylko z samym Jarosławem Kaczyńskim oraz propagandową tubą PiS - Jackiem Kurskim. Będzie to prawdziwe starcie gigantów, które z pewnością skupi na sobie uwagę opinii publicznej.
Nie dziwię się Dornowi, chociaż wcześniej wielokrotnie zapewniał on o swojej nieustannej lojalności wobec prezesa partii i potrzebie zwierania szyków w trudnych dla niej warunkach zewnętrznych. Od kilku tygodni dawał jednak wyraźnie do zrozumienia, że jego odporność na marnowanie przez PiS szansy bycia poważną i trudną opozycją dla Platformy Obywatelskiej ma swoje granice.
Uznawszy, że zostały one właśnie przekroczone, wykorzystał najbliższy pretekst i wyruszył na wojnę w swoim stylu, czyli z całkiem otwartą przyłbicą oraz z dumnie podniesionym czołem.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE