To, o czym napiszę poniżej, nie jest - niestety! - anegdotą, lecz dokładną relacją znajomego, który kilka tygodni temu znalazł się na szczycie jednego ze szczytów włoskich Dolomitów, z którego rozpościerał się przepiękny widok na całe pasmo gór. Podziwiało go kilku turystów, a każdy wyrażał swój wielki zachwyt.
Nie wiem, być może inne narody klną równie siarczyście, jak my. Na ile znam jednak podstawowe zwroty w paru obcych językach, to raczej rzadko słyszy się wypowiadane w nich publicznie wyrazy, uchodzące za wulgarne bądź obraźliwe. Owszem, padają one zapewne gdzieś w męskim gronie, przy piwie, grze w karty, zawieszającym się w najmniej odpowiednim momencie komputerze, ale nie królują one w towarzyskich rozmowach, w foyer teatrów, czy przy stolikach w eleganckich restauracjach.
Niestety, Polacy zachowują się pod tym względem wyjątkowo ohydnie. Wielokrotnie słyszałem na alpejskich stokach narciarskich piętrowe przekleństwa, padające również z ust kobiet. Kiedy leżę na śródziemnomorskiej plaży przy hotelu, w którym większość pokojów zajmują moi rodacy, mogę być pewny, że wiele razy w ciągu dnia usłyszę słowo-wytrych na literę "k", często adresowane również przez rodziców do dzieci. Rozbrzmiewa ono nawet w słynnych muzeach, do których wybierają się przecież głównie ludzie, chętnie określający samych siebie mianem elity.
Rozumiem, że w określonych warunkach każdemu, także kulturalnemu oraz uważającemu na swoje zachowanie człowiekowi może się wymsknąć jakiś wulgaryzm, albo i dwa. Dlaczego jednak zachwaszczają one na co dzień piękny język Kochanowskiego, Słowackiego i Herberta? Czyżby wychowane w epoce komputerów, telefonów komórkowych i filmów video średnie i młode pokolenia nie umiały korzystać z bogactwa rodzimej mowy, zastępując jednym słowem skrajnie różne emocje? Czy tak rozmawia się w większości polskich domów, na uczelniach, w szkołach, w miejscach pracy?
Jestem pewien, że polski turysta, który nie znalazł lepszego sposobu wyrażenia swojego zachwytu wysokogórskim krajobrazem Dolomitów niż przytoczony powyżej, użyłby tego samego wyrazu-wykrzyknika, gdyby spotkało go jakieś wielkie życiowe nieszczęście. Bo on po prostu nie zna zbyt wielu wyrazów dla uzewnętrznienia swych uczuć. Co więcej, gdyby wysilił swój umysł i znalazł jakiś z nich w zakamarkach pamięci, mógłby się narazić na niezrozumienie przez swoich kumpli - podobnych mu językowych troglodytów.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE