Wiele mówi się w Polsce po 1989 roku o potrzebie przestrzegania prawa własności (często określanego mianem świętego). Chcemy równać w tej dziedzinie do państw, w których wszelkie naruszanie czyjejś prywatności jest chronione przepisami, zezwalającymi na zdecydowane przepędzanie intruzów, ponieważ \"my home is my castle\".
Mimo to powinni jednak wykazywać się nieco większym taktem, czyli przynajmniej powiadamiać właścicieli gruntów, że zamierzają wejść na ich teren i wyciąć lub znacznie okaleczyć drzewa, by ich konary nie zagrażały sieci.
Niestety, takie wypadki zdarzają się i wcale nie są czymś wyjątkowym w działaniach zakładów energetycznych. Bywa, że ktoś wraca z urlopu i z przerażeniem stwierdza na swojej działce brak kilkudziesięcioletniego drzewa, albo też zastaje jego obsychający kikut.
Niestety, tym którzy wkopywali przed laty słupy, często brakowało elementarnej wyobraźni przestrzennej. Widząc, że tuż pod przyszłą linią rośnie dorodne drzewo, które za pewien czas może jej zagrozić, w ogóle nie dogadywali się z właścicielami terenu. A można było przecież albo poprowadzić sieć trochę w lewo bądź w prawo albo wytłumaczyć gospodarzom, żeby przesadzili lub wycięli drzewo, ponieważ za kilkanaście (kilkadziesiąt) lat będzie i tak będzie ono zlikwidowane.
W dobie powszechnej elektryfikacji za czasów PRL nikt nie przejmował się jeszcze ani ekologią, ani prawami obywatelskimi. Dlaczego dzisiaj dochodzi jednak do niepotrzebnych spięć z ludźmi, którzy z pewnością zgodziliby się - chociaż z żalem - na wycięcie dumy ich działki, ale woleliby nie dowiadywać się o tym po fakcie, bo słusznie mają prawo poczuć się zlekceważeni w swoich prawach właściciela gruntu?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE