Jeden z największych polskich aktorów i reżyserów w jednej osobie, Adam Hanuszkiewicz, zwykł był mawiać po premierach maksymalnie unowocześnionych i udziwnionych sztuk teatralnych: \"oczywiście, da się zagrać Hamleta nago i na dachu wieżowca, tylko po co?\"
Dzisiaj liczy się jednak głównie to, co przynosi dużą i szybką (co z tego, że tanią?) popularność. Dzięki potędze mediów każdy nietypowy wyczyn - także artystyczny - jest błyskawicznie nagłaśniany na cały świat, a nazwisko jego twórcy trafia (co z tego, że na krótko?) do masowej wyobraźni.
Kiedy czytam więc, że czterech brytyjskich wiolonczelistów postanowiło zdobyć cztery najwyższe szczyty swojej ojczyzny i na każdym z nich wykonać jakiś utwór muzyczny, przypominają mi się zacytowane wyżej słowa. Owszem, nazwiska tych instrumentalistów przebiegną przez wszystkie media ziemskiego globu, zwłaszcza te nastawione na poszukiwanie sensacji, szczególnie w tzw. sezonie ogórkowym. Tylko co z tego wynika dla sztuki?
Można na prędce wymyślić wiele równie absurdalnych zadań z muzyką w tle: np. kto pierwszy zaśpiewa "Odę do radości" z IX Symfonii Ludwika van Beethovena na Mont Everest, albo kto osobiście wytaszczy fortepian na Mont Blanc, by zagrać stamtąd "marsz turecki" Wolfganga Amdeusza Mozarta? Miejsce w księdze Guinessa i chwilowa sława będą oczywiście gwarantowane, ale czy można mówić w takich przypadkach o jakimkolwiek sukcesie artystycznym?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE