Jeden z najbardziej przykrych dla mnie obrazków z ostatnich dni, to prezydent USA George W. Bush w otoczeniu swej wielopokoleniowej rodziny, z radością machający amerykańską chorągiewką na trybunach igrzysk olimpijskich w Pekinie podczas występów swoich rodaków na pływalni i koszykarskim parkiecie.
Takie zachowania przywódców wielkich państw zapamiętuje się na długo. Prezydent jednego mocarstwa demonstracyjnie lekceważy wojnę w zapalnym punkcie świata, ograniczając się jedynie do werbalnego potępienia agresora, premier drugiego ostentacyjnie przybywa na linię frontu.
Nie wymagam od przywódcy Stanów Zjednoczonych, aby przyleciał do Tbilisi, by udowodnić Gruzinom, że przyjaźń z nimi ma konkretny wymiar, zwłaszcza w bardzo trudnej dla nich sytuacji. Mógł jednak wykonać znaczące gesty: przerwać pobyt na igrzyskach olimpijskich albo wysłać spory oddział marines do osłony ambasady USA w Tbilisi. Byłyby to wymowne sygnały z jego strony pod adresem tak Moskwy, jak europejskich stolic.
Bush nie zdobył się jednak na nie, co może świadczyć o pozostawieniu przezeń Gruzji na pastwę Rosji. Jest to tragiczne przesłanie nie tylko dla dzielnych górali kaukaskich, ale także innych krajów, które odzyskały niepodległość po rozpadzie Związku Sowieckiego.
Również Polska i państwa nadbałtyckie nie mogą czuć się w pełni bezpiecznie, bo rosyjski imperializm wcale nie odszedł do lamusa wraz z komunizmem, o czym się właśnie przekonujemy. Jesteśmy wprawdzie w o tyle lepszej sytuacji, że należymy do NATO, ale niejeden już raz w naszej historii poważnie wyglądające sojusze okazały się warte dokładnie tyle, ile papier, na którym je spisano.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE