Trudne życie mają polscy politycy, zwłaszcza ci skonfliktowani ze sobą w sposób wykluczający jakiekolwiek gesty dobrej woli i pojednania. Muszą ciągle mieć się na baczności, aby przypadkiem nie usiąść czy choćby stanąć obok swojego śmiertelnego wroga (nawet jeśli w dawnych, \"przedpolitycznych\" czasach był on serdecznym przyjacielem), bo zwykła grzeczność nakazywałaby w takiej sytuacji podać rękę, uśmiechnąć się (naturalnie zdawkowo), powiedzieć coś neutralnie miłego (oczywiście przez zaciśnięte zęby).
Ale bywają wypadki losowe lub wymogi protokolarne, które wręcz nakazują wykonanie szlachetnego gestu w stosunku do adwersarzy. Należy do nich uczestnictwo w mszach świętych, a te należą w Polsce od 1989 roku do kanonu uroczystości państwowych. O ile można jeszcze uniknąć podania dłoni na przywitanie i pożegnanie, o tyle bardzo trudno wykręcić się od przekazania "znaku pokoju".
Ten element mszy świętej zapewne spędza sen z powiek wielu będącym ze sobą w stanie wojny politykom. Wiadomo bowiem, że właśnie na ten ważny moment w napięciu czekają dziennikarze, a wszystkie kamery skierowane są w przeciągu owych kilkunastu sekund wyłącznie na tych, którzy woleliby się wówczas zapaść pod ziemię.
No bo jak postąpić, aby zachować twarz wiernego bezkompromisowego polityka, a jednocześnie zaprezentować ludzkie oblicze miłosiernego chrześcijanina? Podać rękę z promiennym uśmiechem? - to z daleka pachnie fałszem. Nieznacznie musnąć dłoń rywala z wyraźnym malującą się na licu obojętnością, albo nawet lekkim grymasem obrzydzenia? - to pójście na zgniły kompromis. Ostentacyjnie nie zauważyć go, potraktować jak powietrze? - to z kolei całkowicie sprzeczne z przykazaniem miłości bliźniego.
Skoro nie da się zaś nie przyjść do kościoła, trzeba podjąć jakąś decyzję z pełną świadomością, że stanie się ona przedmiotem medialnego zainteresowania i wywoła lawinę komentarzy polityków oraz publicystów. Tak jak dawniej obywatele Związku Sowieckiego i pozostających pod jego władzą krajów mogli odczytywać aktualny stan stosunków pomiędzy członkami kierownictwa partyjno-państwowego po miejscu, zajmowanym przez poszczególnych polityków na trybunie honorowej podczas święta 1 Maja, tak dzisiaj barometrem uczuć między naszymi mężami stanu jest właśnie "znak pokoju".
Przed 1989 rokiem zachodnioeuropejscy i amerykańscy politolodzy wyciągali daleko idące wnioski z usytuowania najważniejszych osób w państwie na trybunach w Moskwie i w satelickich wobec niej stolicach, dzisiaj o tym, jak kształtują się w danym momencie stosunki Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem, Lechem Wałęsą, czy Radosławem Sikorskim dowiadujemy się m.in. z obserwacji ich zachowań w tym jakże trudnym momencie mszy świętej. Mamy też oczywiście inne informacje na ten temat, ale jeśli ktoś komuś nie poda ręki na "znak pokoju", to najlepszy - nomen omen znak, że pozostają oni obaj w ogromnym konflikcie.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE