Po co kraść krowę sąsiadowi i ryzykować wykrycie przezeń tego niecnego czynu (trzeba ją przecież wyprowadzać na pastwisko, a dobry gospodarz rozpozna swoją krasulę), jeśli można ją w ciągu kwadransa wydoić, zabierając sobie mleko? Z taką nowatorską formą wiejskiego złodziejstwa zetknął się pewien polski rolnik, który przez kilka dni z rzędu przychodził do obory ze skopkami i ze zdumieniem stwierdzał, że wymiona jego krowy są puste.
Na podobny, aczkolwiek wymagający o wiele więcej wysiłku pomysł wpadli inni złodzieje. Jednej lipcowej nocy sprzątnęli sporą część dorodnego zboża z cudzego pola. Pozostało po nich tylko ściernisko, na którym nie wyrosło jednak San Francisco. Musiała to być dobrze zorganizowana i bardzo fachowa grupa, ponieważ letnie noce są krótkie, a ogołocona z plonu powierzchnia była zaiste imponująca.
Ciekawe, jakie jeszcze pomysły przyjdą do głów ludziom, którzy znając specyfikę rolniczego trudu, podnoszą ręce na cudzą własność? Bo do romantycznej przeszłości odeszły już, niestety, czasy niewinnego podkradania przez dzieci jajek z kurnika sąsiada, czy otrząsania z owoców drzew w jego sadzie.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE