Powszechnie wiadomo, że w Polsce wszystkie ściany mają uszy, także te w gabinetach najważniejszych polityków. Jako obywatelowi, o którego indywidualne i zbiorowe bezpieczeństwo mają obowiązek dbać funkcjonariusze państwa, wolno mi jednak oczekiwać minimum zapobiegliwości z ich strony, zwłaszcza w sytuacjach, w których dociera się i waży racja stanu.
Nie interesują mnie smakowite merytoryczne wątki tego dialogu, w którym padały słowa nie przeznaczone do konsumpcji przez opinię publiczną, ale martwi sam fakt wycieku, którego autorem musiał być przecież ktoś, kto albo uczestniczył w tym spotkaniu, albo powierzono mu jego treść bez intencji jej dalszego rozpowszechniania, wręcz przeciwnie: pod rygorem zachowania jej w tajemnicy.
Zapewne już rozpoczęło się polowanie na sprawcę skandalu, jakim jest udowodnienie całemu światu, że Polsce nie należy powierzać żadnych istotnych tajemnic, bo będą one natychmiast opublikowane w mediach, stając się orężem wewnętrznych przepychanek między dwoma obozami władzy: prezydenckim i rządowym. Oby zakończyło się ono sukcesem, chociaż będzie to i tak tylko przysłowiowa musztarda po obiedzie.
Takie przecieki zdarzają się pewnie również w innych stolicach. Mnie obchodzi jednak kompromitacja mojego państwa. I dlatego nie czytam ujawnionych przez „Dziennik” fragmentów burzliwej rozmowy prezydenta z ministrem z wypiekami na twarzy, ale z wielkim zażenowaniem. Wstydzę się za mój kraj i jest mi po prostu bardzo przykro.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE