Niełatwe ma od kilku lat życie elita dawnej opozycji antykomunistycznej, która objęła w 1989 roku władzę w Polsce. Powoli, ale systematycznie ujawniane są bowiem różne jej działania, o których wolałaby ona zapomnieć lub przynajmniej mieć pełną kontrolę nad sposobem przedstawiania ich opinii publicznej.
Jeśli ktoś ośmielał się mieć inne zdanie na ten temat lub występował choćby tylko z krytyką jakiegoś posunięcia któregoś z członków gabinetu Tadeusza Mazowieckiego, uważany był za oszołoma, który nie rozumie obiektywnych praw historii i odreagowuje swoje kompleksy z powodu niedopuszczenia go do nowej elity narodu. Ktoś taki mógł poskarżyć się i ogłosić swój punkt widzenia wyłącznie w niskonakładowych tygodnikach, uważanych przez światłych koryfeuszy z "GW" za niegodne czytania, a co dopiero brania pod uwagę prezentowanych w nich treści.
Od kilku lat zapanowała jednak w tej sferze życia publicznego normalność. Krytyka "solidarnościowej" elity z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku przestała być traktowana jako okrutna, niczym niezasłużona niegodziwość, wyrządzana najlepszym córkom i synom ziemi ojczystej. Opiniotwórczy monopol "GW" został definitywnie przełamany, a sądy przeciwne nadal głoszonym na jej łamach poglądom wreszcie - jak w demokratycznym państwie przystało - zyskały należne sobie prawo zaistnienia w publicznym dyskursie.
Ogromną rolę odegrały ostatnio w tej dziedzinie książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" oraz wyemitowany przez TVN film Anny Ferens i Ewy Stankiewicz "Trzech kumpli". Pokazały one poważne zaniedbania, jakich dopuścili się (a mogli tego uniknąć, gdyby przyjęli bardziej stanowczą postawę) członkowie rządu Mazowieckiego w zakresie rozliczania peerelowskiej przeszłości.
Nawet niezbyt zainteresowani najnowszą - czyli wywierającą istotny wpływ na ich losy - historią swego kraju Polacy ujrzeli, z jaką nonszalancją traktowali przejęte po komunistycznej Służbie Bezpieczeństwa dokumenty tak ważni politycy, jak były prezydent RP Lech Wałęsa i były szef Urzędu Ochrony Państwa, a potem minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski oraz jak jego zastępca Jan Widacki bronił ustalonej jeszcze w 1977 roku wersji śmierci Stanisława Pyjasa jako tragicznego wypadku.
Nic więc dziwnego, że członkowie ówczesnej elity, wciąż czynni w naszym życiu politycznym (choć najczęściej już tylko w roli lansowanych przez Adama Michnika autorytetów), są zaniepokojeni eskalacją informacji o jej zaniechaniach i błędach, a także o nadmiernym spoufalaniu się z takimi "ludźmi honoru", jak generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak.
Wkrótce czeka je zaś kolejna, niemiła niespodzianka. Autorzy książki "SB a Lech Wałęsa" przygotowują bowiem publikację, poświęconą niszczeniu dokumentów bezpieki w latach 1989-1990. Ich nowe dzieło ma być poświęcone nie tylko przedstawieniu suchych faktów, ale także - jak powiedział na konferencji prasowej w Gdańsku Cenckiewicz - "ochranianiu tego procesu przez część tzw. elit solidarnościowych, które wówczas partycypowały we władzy, współtworząc rząd Tadeusza Mazowieckiego" I dodał, że zachowały się "arcyciekawe dokumenty, dotyczące sposobu niszczenia akt SB".
Cenckiewicz i Gontarczyk od roku zbierają też materiały do pracy na temat wywiadu cywilnego PRL. Będą w niej opisane działania m.in. Sławomira Petelickiego oraz Gromosława Czempińskiego, występujących dzisiaj w mediach jako rzekomo neutralni specjaliści od spraw wywiadu i upowszechniających z gruntu fałszywą opinie, jakoby funkcjonował on poza strukturami Służby Bezpieczeństwa.
Nic więc dziwnego, że wielu polityków, przekonywanych przez wiele lat w środowiskach, dla których wyrocznią jest "Gazeta Wyborcza" o tym, że przejdą w chwale na karty historii, z rozdrażnieniem - przechodzącym niekiedy w histerię - reaguje na zapowiedzi ukazywania się takich publikacji. A przecież wystarczy samokrytycznie przyznać, że nie zawsze ma się rację i że ten, kto podejmuje wielkie dziejowe wyzwania może również popełniać nawet rażące błędy, których szczere wyznanie nie jest jednak wcale powodem do wstydu - wręcz przeciwnie, budzi tym większy szacunek dla człowieka, potrafiącego obiektywnie spojrzeć na własną przeszłość.
Tylko jak tu z twarzą zejść z cokołu, na którym zostało się zbyt wcześnie postawionym?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE