Patrzę, słucham i przecieram oczy oraz uszy ze zdumienia. Wyznaczająca od ponad 19 lat standardy moralne i polityczne dla wielu Polaków \"Gazeta Wyborcza\" stała się z dnia na dzień przedmiotem ataków wielu mediów, dla których była przez ów okres niepodważalną wyrocznią w obu tych dziedzinach. Przyczyną tej nagłej zmiany oceny \"GW\", a szczególnie jej redaktora naczelnego Adama Michnika, jest ujawnienie haniebnej przeszlości byłego pracownika redakcji - Lesława Maleszki.
Michnik znał tę prawdę (być może nawet dużo wcześniej i w znacznie większym zakresie niż autorki "Trzech kumpli", ponieważ już w 1989 roku prawem kaduka buszował po archiwach bezpieki), ale nie przeszkadzało mu to zatrzymać go w "GW", przesuwając jedynie na mniej eksponowane stanowisko. Uczynił to - jak się teraz okazuje - wbrew opinii większości wpływowych dziennikarzy "Gazety", uzasadniając swoją decyzję względami humanitarnymi i chrześcijańskim miłosierdziem, co skądinąd stanowi ciekawy objaw ponadwyznaniowej solidarności z donosicielem.
Postępując w ten sposób, zmusił wielu swoich podwładnych do praktykowania na co dzień hipokryzji. Z jednej strony musieli oni cierpieć obecność Maleszki w swoim gronie (aczkolwiek ostentacyjnie nie podawali mu ręki i przechodzili na jego widok na drugą stronę redakcyujnego korytarza), z drugiej zachwycać się wspaniałomyślnością i głębokim humanitaryzmem swojego szefa.
Teraz, kiedy trup ostatecznie i z hukiem wypadł z szafy, wysokie standardy "GW" upadły tak nisko, że skrytykowali ją nawet dotychczasowi sojusznicy. Mało tego, także wielu jej dziennikarzy nie kryje dzisiaj zażenowania, że firmowali swoimi nazwiskami uwiarygadnianie komunistycznego kapusia, który odszedł z redakcji dopiero tuż przed emisją filmu. Znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji, ponieważ jedną z osi linii programowej "Gazety" jest do dzisiaj negatywny stosunek do lustracji, dezubekizacji i dekomunizacji. Jak mają teraz pogodzić ideową pryncypialność z indywidualnym przypadkiem Maleszki?
Może ten wstrząsający film, który stał się w Polsce przedmiotem równie żywiołowej dyskusji jak książka Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii" stanie się przełomem w stosunku do byłych agentów bezpieki, nad których rzekomymi rozterkami wewnętrznymi troskliwie pochylała się do tej pory "Gazeta Wyborcza", ignorując krzywdy, jakie wyrządzili oni swoim ofiarom? I może ona sama zmieni nieco swoje standardy, aby ratować mocno nadszarpniętą reputację?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE