Każdy publicysta odczuwa sporą satysfakcję, kiedy obrót opisywanych przez niego spraw potwierdza postawioną wcześniej hipotezę lub gdy scharakteryzowany przezeń polityk wygłasza sądy zgodne z felietonowymi opiniami o nim.
Zaledwie tydzień temu poświęciłem spory tekst wicepremierowi oraz ministrowi nauki i szkolnictwa wyższego doktorowi Jarosławowi Gowinowi, który z wyraźnym brakiem entuzjazmu przyjął korzystne dla swojego obozu politycznego wyniki głosowań w sprawie projektów ustaw o Sądzie Najwyższym i o Krajowej Radzie Sądownictwa. Podkreśliłem, że jako zawodowy polityk musiał porzucić wzniosłe zasady moralne, do których chętnie odwoływał się wcześniej w roli naukowca, ucznia śp. księdza profesora Józefa Tischnera.
Napisałem, że dopóki chce piastować ważne stanowisko rządowe, „dopóty musi robić to, co mu nakazuje przywódca Zjednoczonej Prawicy, zwłaszcza że ciągnie się za nim odium członkostwa w Platformie Obywatelskiej i pełnienia z jej nadania funkcji ministra sprawiedliwości, a Jarosław Kaczyński nigdy nie zapomina o przeszłości swoich podwładnych oraz koalicjantów, zwłaszcza jeśli go kiedyś zdradzili bądź przyszli z wrogich Prawu i Sprawiedliwości ugrupowań”.
Gowinowi pozostaje co najwyżej skrzywić się z niesmakiem, kiedy głosuje za nieodpowiadającymi mu rozwiązaniami legislacyjnymi, sugerując w ten sposób dystansowanie się od nich bądź powiedzieć dziennikarzom, że nie wszystko mu się podoba. Taka to miara odwagi.
„Dr Jarosław Gowin może czuć się kiepsko z etycznego punktu widzenia, a przynajmniej stara się zaprezentować opinii publicznej jako taki właśnie wrażliwy i hołdujący wysokim wartościom filozof, który chciałby uszlachetnić polską politykę. Tak długo jak w niej aktywnie działa wszelkie próby przypisywania mu jakichkolwiek motywacji poza chęcią utrzymania wysokiej pozycji za cenę wyrzeczenia się uczciwości są dlań jednak wyłącznie obraźliwe, ponieważ traktuje się go wówczas w innych kategoriach niż polityczne. A on będąc mądrym człowiekiem o solidnym wykształceniu doskonale zdaje sobie z tego sprawę i dobrze wie, co robi” - zakończyłem artykuł pt. „Nie obrażajmy Gowina”.
Nie trzeba było długo czekać, żeby krakowski polityk potwierdził moją ocenę w wywiadzie dla „Dziennika Polskiego”.
Na zarzut dziennikarza, że zagłosował za ustawą o Sądzie Najwyższym, chociaż wcale mu się ona nie podobała, co jest zachowaniem niespójnym, Gowin odpowiedział:
„Polityka jest pełna trudnych wyborów. Ten był dla mnie dramatycznie trudny. Reforma wymiaru sprawiedliwości to najważniejszy element programu PiS. Gdybym wraz z moimi posłami zagłosował przeciw lub się wstrzymał, w oczywisty sposób oznaczałoby to rozpad koalicji rządowej i szybkie przedterminowe wybory. A więc chaos, kryzys państwa i duże prawdopodobieństwo utraty władzy przez prawicę. Dlatego zdecydowaliśmy głosować za, jednocześnie licząc na korektę ustawy w Senacie, interwencję prezydenta lub - w najgorszym razie - bezzwłoczną nowelizację. (…) Ciążyła mi ogromna presja wyboru, przed którym stałem. Każda decyzja była zła. Presję ze strony opozycji czy mediów ignorowałem. Przecież świetnie zdawałem sobie sprawę z tego, że nacisk na mnie to celowa akcja obliczona na upadek rządu. (…) Wiem, że zapłaciłem za to wysoką cenę. Ale gdy ktoś chce być politykiem, to musi umieć się bić. Tym, co naprawdę wiele mnie kosztowało, było rozstrzygnięcie dylematu moralnego, przed którym stałem. Na pewno poparcie tej ustawy było najtrudniejszym doświadczeniem w całej mojej drodze politycznej.”
Dla uzasadnienia swojej koniunkturalnej postawy uczeń ks. prof. Tischnera odwołał się - a jakże! - do argumentów z pogranicza etyki i socjologii:
„Jak pisał Max Weber, moralność w polityce jest inna niż w życiu prywatnym. W tym drugim przypadku liczy się przede wszystkim wierność zasadom. Inaczej jest w polityce: tu trzeba patrzeć na konsekwencje. Czasami trzeba wybierać między konsekwencjami złymi a bardzo złymi. Gdybym doprowadził do upadku tego rządu i przejęcia władzy przez opozycję, konsekwencje moich działań byłyby fatalne.”
Aż chciałoby się dopytać Gowina, dla kogo byłyby one przede wszystkim fatalne. Przecież PiS z pewnością utrzymałby się przy władzy, za to przywódca Polski Razem zostałby wraz ze swoimi posłami natychmiast wyrzucony ze Zjednoczonej Prawicy bez najmniejszych szans na sukces w kolejny wyborach pod szyldem tej zupełnie nierozpoznawalnej przez rodaków partii.
Kiedy padło pytanie o to, dlaczego nie zabrał publicznie głosu przed tak ważnym głosowaniem, moralista z Krakowa odparł:
„Powiem tyle: czasami głośne mówienie utrudnia skuteczne działanie. Uznałem - być może błędnie - że wystarczy podzielić się zastrzeżeniami z liderami koalicji rządowej.”
Hołdując Wałęsowskiej zasadzie bycia „za, a nawet przeciw”, wicepremier pochwalił natomiast zawetowanie popartych przez siebie ustaw przez prezydenta Andrzeja Dudę.
„Jestem przekonany, że to dobra decyzja. To weto jest szansą dla nas wszystkich, całego obozu rządowego” - powiedział „Dziennikowi Polskiemu”.
No brawo, panie filozofie, wielkie brawo! To, co Pan zrobił w ciągu ostatnich kilkunastu dni nazywa się stójką na dwunastnicy. Być przeciw, zagłosować za, zrobić cierpiętniczą minę, ucieszyć się z zawetowania ustaw, które się poparło i utopić to wszystko w moralności - to prawdziwy polityczny majstersztyk.
Jeśli dr Jarosław Gowin wróci kiedyś do pracy dydaktycznej, z pewnością powinien poprowadzić zajęcia z erystyki, na których sale będą pękać w szwach. Od wykładów i seminariów z etyki niech się lepiej trzyma z daleka, bo inaczej studenci pękną ze śmiechu.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE