\"Z dużej chmury mały deszcz\" - to przysłowie pasuje jak ulał do ogłoszonego wreszcie przez Julię Piterę, sekretarz stanu do spraw zwalczania korupcji w kancelarii premiera Donalda Tuska, raportu o wykorzystywaniu kart kredytowych w organach administracji rządowej w 2007 roku.
Wyszło jak wyszło, czyli jeśli można mówić w kontekście tego raportu o kompromitacji, to raczej pani minister, a nie tych, których w nim opisała. Jeszcze dwa dni przed jego opublikowaniem uważała zresztą, że wcale nie jest pewna, czy to w ogóle zrobi, bo jej się "odechciało". Na takie dictum zareagowali chyba okazujący ostatnio zniecierpliwienie poczynaniami swojej koleżanki bardzo ważni politycy Platformy Obywatelskiej, bo już dobę później zapowiedziała ona ujawnienie treści przygotowywanego od ponad pół roku dokumentu.
W zaledwie sześciostronicowym raporcie roi się od ogólników o istnieniu "potencjalnych nieprawidłowości" w zakresie wykorzystywania służbowych kart kredytowych i o "różnym poziomie skuteczności mechanizmów kontrolnych funkcjonujących w jednostkach, a także o faktycznym braku kontroli nad wydatkowaniem pieniędzy".
Są też przykłady: zakup dorsza za 8,16 zł "celem kontroli gatunku ryb i ich świeżości", mankietów za 619,65 zł "na cele reprezentacyjne", herbaty i dwóch kieliszków alkoholu za 32 zł, wina mołdawskiego za 169 zł, krawatów, biżuterii, kosmetyków, wełnianego pledu, itp.
W raporcie mowa jest o karygodnej zasadzie płacenia w niektórych ministerstwach służbowymi kartami za napiwki w restauracjach, akceptowania transakcji niewłaściwie udokumentowanych, braku przejrzystych reguł przyznawania kart i ustalania limitów wydatków z nich.
Ogółem wydatki uznane za prywatne wyniosły około 21 tysięcy zł, z których zdecydowana większość (95 procent) została już zwrócona przez napiętnowane w dokumencie osoby.
Nie ulega wątpliwości, że członkowie każdego rządu w każdym państwie demokratycznym powinni być szczególnie wyczuleni w sprawach finansowych na styku wydatków służbowych i prywatnych. Ponieważ zarabiają raczej nieźle, lepiej byłoby, gdyby w niejasnych sytuacjach sięgali do prywatnych portfeli celem uniknięcia problemów po utracie władzy.
Z tego punktu widzenia nie ma znaczenia, ile konkretnie wydali ministrowie poprzedniego rządu - nawet najdrobniejsza kwota może być potraktowana jako zasługujące na społeczne potępienie nadużycie. Wystarczy przypomnieć głośne dymisje zachodnioeuropejskich i amerykańskich polityków, których media przyłapały choćby tylko na krótkoterminowym pożyczaniu służbowych pieniędzy na prywatne wydatki.
Błędem Pitery była więc jedynie przesada w ciągłym używaniu słowa "porażające" na zawarte w jej raporcie ustalenia. Gdyby nie ogłaszała wszem i wobec, w świetle telewizyjnych kamer, że opinia publiczna otrzyma od niej wstrząsający dokument potwornych nadużyć finansowych członków rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, uniknęłaby teraz złośliwych komentarzy.
Tak to jest, kiedy wytacza się armatę, a wystarczyłoby - adekwatnie do sytuacji - umiejętnie użyć karabinu.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE