Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski poinformował, że jego resort nie zajmie stanowiska w sprawie bulwersującego orzeczenia moskiewskiego sądu, który odmówił rodzinom polskich ofiar sowieckiego ludobójstwa z wiosny 1940 roku prawa do występowania z wnioskiem o ich rehabilitację i uznanie za ofiary represji politycznych okresu stalinowskiego (szerzej pisałem o tym w artykule pt. \"Okrutna drwina\", zamieszczonym w portalu poland.us 2 czerwca).
Szef resortu spraw zagranicznych ma z pewnością rację z czysto prawnego punktu widzenia. Mógłby jednak ogłosić swoją decyzję w nieco bardziej powściągliwy sposób. Komunikując ją dosyć obcesowo na antenie TVN 24 sprawił przykrość ludziom od wielu lat domagającym się ujawnienia pełnej prawdy o sprawcach zbrodni komunistycznej z 1940 roku.
Każdy minister spraw zagranicznych musi dyplomatycznie dobierać słowa i nie dawać się ponieść emocjom, nawet jeżeli jest całym sercem za jakąś sprawą. Tym razem można jednak mówić o przesadzie. Sikorski powinien - jako znany nie tylko z werbalnych deklaracji antykomunista - wyrazić swoje zdziwienie i rozczarowanie orzeczeniem moskiewskiego sądu, nie podważając prawomocności jego rozstrzygnięcia. Takie słowa byłyby odpowiednio odczytane nie tylko przez rodziny ofiar NKWD, ale również przez stronę rosyjską.
Politykom zdarzają się niekiedy sytuacje, w których muszą umiejętnie balansować pomiędzy zasadami prawa (także międzynarodowego), a racją stanu swojego państwa. Szkoda, że minister Sikorski nie potrafił tego zrobić w delikatnej, ale zarazem całkiem jednoznacznej sprawie z dziedziny historii najnowszych stosunków polsko-rosyjskich, zasmucając Rodziny Katyńskie brakiem (a może wprost przeciwnie: zbędnym nadmiarem) dyplomatycznego taktu.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE