1 czerwca ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski odprawił w krakowskim kościele pw. Świętego Mikołaja uroczystą Mszę Świętą z okazji 25-lecia swojego kapłaństwa. Licznie stawili się na niej jego przyjaciele, wśród nich działacze dawnej opozycji antykomunistycznej oraz niepełnosprawni podopieczni z prowadzonej przezeń z wielkim powodzeniem Fundacji im. Świętego Brata Alberta w podkrakowskich Radwanowicach.
Wszystko zaczęło się od jego wizyty w archiwum Krakowskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, w którym udostępniono mu liczne materiały, zgromadzone na niego przez Służbę Bezpieczeństwa PRL, jako na niepokornego kapłana, związanego w latach 80. ubiegłego wieku z podziemnymi strukturami "Solidarności". Czytając te akta z przerażeniem stwierdził, że wśród donoszących na niego i na jego przyjaciół tajnych współpracowników bezpieki było sporo księży i to o o znanych nazwiskach, powszechnie dzisiaj szanowanych przez ogół wiernych, a nie potrafiących przyznać się do dawnych win lub też bagatelizujących je.
Od tego momentu znany wcześniej wyłącznie w niewielkim gronie mieszkających w Polsce Ormian (sam mając ormiańskie korzenie, jest ich oficjalnym duszpasterzem) oraz z działalności na rzecz osób niepełnosprawnych kapłan wypłynął na szersze, ale burzliwe wody. Spotkawszy się z brakiem zainteresowania rozliczeniem haniebnej przeszłości niektórych księży ze strony Kurii Metropolitalnej, postanowił napisać książkę pt. „Księża wobec bezpieki", podsumowującą efekty jego kwerendy w archiwum IPN.
Wydane przez "Znak" dzieło wywołało ogromny oddźwięk, nie tylko w kręgach kościelnych. Opinia publiczna podzieliła się w jej ocenie: jedni wyrażali uznanie dzielnemu kapłanowi za podjęcie tak trudnego tematu, inni oskarżyli go o niegodne osoby duchownej kalanie własnego gniazda i zbytnie zawierzenie esbeckim zapiskom. Mieliśmy więc na przemian ostre połajanki ze strony niektórych biskupów oraz emocjonalne listy i apele świeckich przyjaciół w obronie dobrego imienia ks. Zaleskiego, któremu krakowska kuria postanowiła zamknąć usta w tej delikatnej materii.
Na próżno autor podkreślał, że zdecydowana większość polskich kapłanów wyszła z honorem z lat komunistycznego zniewolenia, a część spośród nich zachowała się w heroiczny sposób, czego liczne przykłady znalazły się w książce. Bezskutecznie powtarzał, że jego dzieło jest świadectwem wielkości, a nie upadku Kościoła w okresie panowania totalitarnego reżimu. Ci, którzy chcieli go krytykować, widzieli wyłącznie jedną stronę tego złożonego problemu.
Kontrowersje na temat ks. Zaleskiego nie ustały do dzisiaj. Chcąc przybliżyć rodakom swoją sylwetkę, wydał on więc w lutym br. kolejną książkę pt. "Moje życie nielegalne", opisując w niej 25 lat kapłaństwa. A było w nim wiele ciekawych epizodów (jak np. dwuletni pobyt w wojsku), nie tylko ten jeden, który przyniósł mu największy rozgłos. Sam autor, pytany o najważniejsze z nich - w perspektywie służby Bogu i ludziom - wymienia dwa: współpracę z podziemną "Solidarnością", a zwłaszcza z prowadzonym przez jego przyjaciela, ks. Kazimierza Jancarza, Duszpasterstwem Ludzi Pracy przy kościele w krakowskich Mistrzejowicach oraz trwający już 21 lat kontakt z ludźmi niepełnosprawnymi.
Przyznaje natomiast, że tym, co najbardziej go poruszyło i skłoniło nawet do chwilowej myśli o porzuceniu kapłaństwa, była reakcja kościelnej hierarchii na prawdę, jaką zdecydował się ujawnić w "Księżach wobec bezpieki". Szczególnie dotknięty poczuł się zarzutem rozbijania jedności Kościoła, a także użyciem wobec niego przez Prymasa Polski, kardynała Józefa Glermpa, okreslenia: „bezwzględny i niemiłosierny inkwizytor”. Nie mógł także zrozumieć, dlaczego większą troską mają być otaczani przez biskupów dawni tajni współpracownicy bezpieki, aniżeli ich ofiary. Kilka dni wahał się nad sensem dalszej posługi kapłańskiej, ale do pozostania w Kościele skłoniło go - oprócz głębokiej wiary - ponad 3,5 tysiąca SMS-ów, e-maili, telefonów oraz listów z wyrazami poparcia od świeckich i od księży.
Ks. Zaleski konsekwentnie kontynuuje więc to, co podjął ćwierć wieku temu, chociaż zdaje sobie sprawę, że dla wielu swoich współbraci w kapłaństwie (zwłaszcza starszych wiekiem) jest czarną owcą. Cieszy go natomiast, że dostaje mnóstwo sympatycznych sygnałów od młodych księży, mających problemy nie tylko z wewnątrzkościelną lustracją, ale również z wieloma innymi kwestiami, nurtującymi wchodzącego w kapłaństwo dwudziestokilkuletniego człowieka.
Kuria Metropolitalna nie przysłała mu życzeń z okazji jubileuszu. Ale parę dni wcześniej otrzymał z rąk Marii Kaczyńskiej nagrodę "Lodołamacz Specjalny 2008" za pracę na rzecz osób niepełnosprawnych. I to wyróżnienie bardzo sobie ceni, uważaj ąc je za najlepszy dowód szczerego uznania ze wieloletnią, ofiarną służbę na tym jakże trudnym polu.
Bo też ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski jest prawdziwym lodołamaczem: ciągle płynie pod prąd, przed innymi statkami, krusząc lody, aby ułatwić życie tym, którzy znajdują się za nim, a nie mają na tyle siły lub odwagi, żeby czynić to samemu. Niechaj więc nie ustaje w swoim rejsie, którego kierunkiem jest Bóg i potrzebujący miłości oraz nie tylko duchowego wsparcia bliźni.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE