W pełni zgadzam się z określeniem przez Ludwika Dorna zachowania grupy osób podpisanych pod apelem o przeciwstawienie się \"wymierzonej przeciwko Lechowi Wałęsie kampanii nienawiści i zniesławień, która niszczy polską pamięć narodową\" mianem \"zbiorowej głupawki\".
Bo jak inaczej odczytać taki fragment podpisanego przez Władysława Bartoszewskiego, Zbigniewa Bujaka, Jerzego Buzka, Andrzeja Celińskiego, Marka Edelmana, Bronisława Geremka, Stefana Jurczaka, Krzysztofa Kozłowskiego, Jana Kułakowskiego, Helenę Łuczywo, Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika, Karola Modzelewskiego, Janusza Onyszkiewicza, Józefa Piniora, Jana Rulewskiego, Henryka Samsonowicza, Grażynę Staniszewską, Wisławę Szymborską, Barbarę Skargę, Andrzeja Wajdę, Henryka Wujca i Krystynę Zachwatowicz apelu:
"Trudno pojąć intencje instytucji i ludzi, którzy podejmują obecnie kampanię oskarżeń i zniesławień wobec Lecha Wałęsy. Instytucja, która miała służyć narodowej pamięci, zamierza teraz podjąć działania niszczące tę pamięć: archiwa komunistycznych służb bezpieczeństwa mają stać się instrumentem przekreślenia wizerunku i autorytetu przywódcy robotniczej Solidarności, laureata pokojowej nagrody Nobla oraz pierwszego prezydenta znowu niepodległej Polski. Wobec ofiary ubeckich prześladowań ci policjanci pamięci stosują pełne nienawiści metody tamtych czasów. Gwałcą prawdę i naruszają fundamentalne zasady etyczne. Wyrażamy Lechowi Wałęsie nasz najwyższy szacunek, zaufanie i solidarność."
Aż wierzyć mi się nie chce, że pod takimi inwektywami złożyli swe podpisy m.in. profesorowie, którzy powinni szczególnie dbać o umiar i takt w swoich wypowiedziach. Każdemu oczywiście wolno bezgranicznie wierzyć w co tylko mu się podoba i ufać dowolnym ludziom, ale przedstawicielom pewnych profesji, powszechnie szanowanym za ogromny dorobek intelektualny i piękną postawę moralną w trudnych czasach komunizmu, nie przystoi używać inwektyw w rodzaju: "policjanci pamięci", czy "gwałcą prawdę" w odniesieniu do rzetelnie wykonujących swój zawód badaczy najnowszych dziejów.
Jest to oburzające zachowanie, a chętnie określiłbym je przy pomocy jeszcze mocniejszych słów, gdyby nie to, że sam - jako filozof - muszę umieć zapanować nad swymi emocjami i nad językiem, którego używam. Z przykrością konstatuję, że ta sztuka nie udała się wybitnym luminarzom naszego życia intelektualnego, którzy złożyli swoje podpisy pod dokumentem, napisanym w tonie politycznego zacietrzewienia, a nie dbałości o "fundamentalne zasady etyczne", na które tak chętnie się powołują. Mam prawo domniemywać, że autorami kuriozalnego apelu byli politycy, a nie profesorowie, ale odpowiedzialność za jego treść i formę spada przecież na każdego sygnatariusza.
Zachodzę też w głowę, jak wybitni intelektualiści i obrońcy wolnego słowa mogą nawoływać do cenzurowania naukowych dzieł, których zawartości nie znają. Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk - autorzy inkryminowanej książki o kontaktach Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL - będą mogli zostać poddani totalnej krytyce, włącznie z postawieniem im najpoważniejszych zarzutów warsztatowych oraz moralnych, ale dopiero wówczas, kiedy ukaże się ona na rynku wydawniczym. Podważanie ich wiarygodności już teraz jest czymś tak absurdalnym, że brak mi słów na komentarz.
Autorzy apelu nie ograniczają się jednak tylko do ataku na dwóch historyków, pracujących w IPN, ale rozciągają swoją krytykę na cały Instytut. Ich tekst jest przepełniony nienawiścią do pracujących w nim ludzi i do samej instytucji, którą najchętniej by zlikwidowali, a przynajmniej dokonali w niej rewolucji personalnej. Z pewnością znajdą w tym dziele sojuszników w ławach poselskich lewicy, a może nawet wśród niektórych reprezentantów rządzącej koalicji. Andrzej Wajda nawet nie ukrywa swoich uczuć wobec IPN, marząc na łamach "Gazety Wyborczej" o nakręceniu filmu, którego przesłaniem byłoby zdezawuowanie Instytutu.
Pod apelem brakuje mi podpisu Władysława Frasyniuka, który dzień wcześniej nawoływał w TVN 24 do bicia w twarz hołoty plującej na historię, czyli autorów książki o Wałęsie. Jestem pewien, że dodałby on do tego tekstu kilka smacznych sformułowań, a niewykluczone że profesorowie Skarga, Geremek i Modzelewski przyklasnęliby jego słowotwórczej inwencji.
Ponieważ każda akcja skutkuje reakcją, niedługo po upublicznieniu omówionego wyżej dokumentu kilkanaście osób podpisało inny apel, który nie przebił się jednak tak łatwo do opinii społecznej. Oto jego treść:
"Od pewnego czasu jesteśmy świadkami publicznego obrażania historyków, przygotowujących naukową publikację na temat przeszłości Lecha Wałęsy. Niektórzy politycy i znaczące osoby życia publicznego, jeszcze przed ukazaniem się pracy, formułują ciężkie oskarżenia pod adresem jej autorów i IPN, który opracowaniu temu patronuje. Nie znamy pracy badaczy IPN i ocenić ją będziemy mogli dopiero po ukazaniu się. Jednak - uznając doniosłą rolę Lecha Wałęsy w dziejach Polski - nie możemy milczeć wobec wystąpień, tworzących atmosferę zagrożenia wolności badań naukowych i wolności słowa. Nie można powoływać się na ideały Solidarności i jednocześnie wzywać do zamykania historykom ust. Niepokoić musi język oszczerstw wobec autorów książki, której jeszcze nikt nie widział."
Pod tym apelem podpisali się: Ryszard Bugaj, Tomasz Burek, Zdzisław Krasnodębski, Miłowit Kuniński, Ryszard Legutko, Paweł Lisicki, Andrzej Nowak, Marek Nowakowski, Jan Pospieszalski, Piotr Semka, Krzysztof Skowroński, Jadwiga Staniszkis, Bogdan Szlachta, Paweł Wieczorkiewicz, ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i Piotr Zaremba.
Wystarczy porównać język obu tekstów, aby przekonać się, kto rzeczowo, bez emocji i z szacunkiem dla Wałęsy ocenia sytuację, jaka powstała wokół nieznanej jeszcze nikomu publikacji o nim, a kto używa języka oraz "stosuje pełne nienawiści metody tamtych czasów", znaczonych pogardą dla ludzi i ich dzieł.
P.S. Frasyniuk dołączył jednak swój podpis, podobnie jak Bogdan Lis.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE