Jedną z najciekawszych informacji, jakie przewinęły się ostatnio przez krajowe media, była zapowiedź startu Zbigniewa Ziobry w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Były minister sprawiedliwości to jeden z najważniejszych polityków Prawa i Sprawiedliwości. Jego oszałamiająca kariera wprawiała w zdumienie wielu obserwatorów naszego życia publicznego, a sen z powiek spędzała starszym wiekiem, doświadczeniem i partyjnym stażem prominentnym członkom PiS.
O Ziobrze mówiło się już od pewnego czasu (i mówi nadal), że może stać się naturalnym następcą Jarosława Kaczyńskiego jako prezesa PiS, nie brak także spekulacji o możliwości jego startu w kolejnych wyborach prezydenckich, w których mógłby uzyskać poparcie środowisk związanych z Radiem Maryja, nieco rozczarowanych pierwszą kadencją obecnej głowy państwa. Ziobro wyraźnie rósł w siłę w ostatnich latach, dystansując w partyjnych rozgrywkach o władzę nie tylko lokalnych, ale także ogólnopolskich działaczy. Coraz częściej nazywano go "delfinem", przygotowywanym przez prezesa PiS do objęcia po nim sukcesji. Kaczyński dobrotliwie i łaskawie wybaczał mu różne potknięcia, traktując go z o wiele większą pobłażliwością niż bardziej zasłużonych działaczy swojej partii i publicznie wychwalając zalety młodego prawnika z Krakowa. Nawet jeśli musiał go upomnieć, czynił to po ojcowsku, z uśmiechem i wyraźną sympatią.
Wszystko wskazywało więc na to, że Ziobro pozostanie w głównym nurcie krajowej polityki. Posłowanie do Europarlamentu byłoby niewątpliwie odsunięciem go na boczny tor, ponieważ z Brukseli trudno jest pilnować swoich interesów na partyjnym podwórku. On sam twierdzi jednak, że taka była umowa z braćmi Kaczyńskimi, iż po odejściu ze stanowiska ministra sprawiedliwości postara się o mandat w PE.
Ale po pierwsze, takie ustalenia zapadły dosyć dawno, a po drugie kadencja parlamentu została nieoczekiwanie przerwana i Ziobro nie zdołał w pełni wykazać się swoimi talentami na ministerialnym stołku (złośliwi twierdzą, że uchroniło go to przed całą serią wpadek i kompromitacji). To, co było uzgadniane kilkanaście miesięcy temu nie musi więc obowiązywać dzisiaj, bo polityka rządzi się swoimi regułami i niedotrzymywanie oraz zrywanie umów jest w niej całkiem naturalnym zjawiskiem.
Ziobro na każdym kroku podkreśla swoją pełną lojalność wobec braci Kaczyńskich, dzięki którym dostał - i znakomicie ją wykorzystał - szansę zaistnienia w salonach władzy. Uporczywie powtarza, że nie będzie politycznym ojcobójcą i nigdy nie wystąpi przeciw ludziom, których uważa za swoich mistrzów oraz najwyższe autorytety. Czy udana próba zablokowania kandydatury jego starego, lokalnego rywala Zbigniewa Wassermanna w wyborach przewodniczącego krakowskich struktur PiS w pierwszej ich turze nie była jednak motywowana chęcią pokazania znacznej pozycji, jaką uzyskał w swej partii były minister sprawiedliwości?
Gdyby Ziobro zdecydowanie nie chciał ubiegać się o mandat europarlamentarzysty, z pewnością ma już wystarczającą siłę, aby wyperswadować ten pomysł Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jego obecność w Brukseli uradowałaby licznych wrogów szalenie ambitnego polityka w PiS, zmartwiłaby natomiast znacznie zwiększone w ostatnich kilku latach grono zwolenników, o których potrafi on zadbać, obsadzając nimi ważne posady.
Odnoszę wrażenie, że cała dotychczasowa kariera Ziobry jest tak naprawdę znakomicie zaplanowaną polityczną zagrywką jego najwyższych partyjnych przełożonych. Kaczyńscy byli bowiem wielokrotnie oskarżani o to, że otaczają się wyłącznie ludźmi, z którymi znają się co najmniej od początku lat 90, a dopuszczają do współrządzenia partią jedynie pretorian, oddanych im na śmierć i życie od jeszcze wcześniejszych czasów. Wprowadzenie do swojego otoczenia paru "młodych wilków" (oprócz Ziobry są nimi Adam Bielan, Michał Kamiński, Jacek Kurski) i powierzenie im odpowiedzialnych zadań miało być więc świetnym dowodem otwartości PiS na młodzież, oczywiście pod warunkiem zachowania przez nią pełnej lojalności wobec przywódców.
Z młodymi ambicjonerami, którzy zbyt szybko robią oszałamiające polityczne kariery różnie jednak bywa. Jedni są posłuszni i oddani aż do przesady swoim dobrodziejom, inni zaczynają szukać własnych dróg, nie zawsze takich, na których widzieliby ich przełożeni. Trzeba im wtedy pokazać miejsce w szyku, choćby przez skierowanie na boczny tor.
Czy tak właśnie należy rozumieć sygnały o możliwym zesłaniu Zbigniewa Ziobry do Brukseli, w której może on zarówno utonąć na dłużej, jak i triumfalnie powrócić w idealnym dla niego momencie do Warszawy?
Jerzy Bukowski
O Ziobrze mówiło się już od pewnego czasu (i mówi nadal), że może stać się naturalnym następcą Jarosława Kaczyńskiego jako prezesa PiS, nie brak także spekulacji o możliwości jego startu w kolejnych wyborach prezydenckich, w których mógłby uzyskać poparcie środowisk związanych z Radiem Maryja, nieco rozczarowanych pierwszą kadencją obecnej głowy państwa. Ziobro wyraźnie rósł w siłę w ostatnich latach, dystansując w partyjnych rozgrywkach o władzę nie tylko lokalnych, ale także ogólnopolskich działaczy. Coraz częściej nazywano go "delfinem", przygotowywanym przez prezesa PiS do objęcia po nim sukcesji. Kaczyński dobrotliwie i łaskawie wybaczał mu różne potknięcia, traktując go z o wiele większą pobłażliwością niż bardziej zasłużonych działaczy swojej partii i publicznie wychwalając zalety młodego prawnika z Krakowa. Nawet jeśli musiał go upomnieć, czynił to po ojcowsku, z uśmiechem i wyraźną sympatią.
Wszystko wskazywało więc na to, że Ziobro pozostanie w głównym nurcie krajowej polityki. Posłowanie do Europarlamentu byłoby niewątpliwie odsunięciem go na boczny tor, ponieważ z Brukseli trudno jest pilnować swoich interesów na partyjnym podwórku. On sam twierdzi jednak, że taka była umowa z braćmi Kaczyńskimi, iż po odejściu ze stanowiska ministra sprawiedliwości postara się o mandat w PE.
Ale po pierwsze, takie ustalenia zapadły dosyć dawno, a po drugie kadencja parlamentu została nieoczekiwanie przerwana i Ziobro nie zdołał w pełni wykazać się swoimi talentami na ministerialnym stołku (złośliwi twierdzą, że uchroniło go to przed całą serią wpadek i kompromitacji). To, co było uzgadniane kilkanaście miesięcy temu nie musi więc obowiązywać dzisiaj, bo polityka rządzi się swoimi regułami i niedotrzymywanie oraz zrywanie umów jest w niej całkiem naturalnym zjawiskiem.
Ziobro na każdym kroku podkreśla swoją pełną lojalność wobec braci Kaczyńskich, dzięki którym dostał - i znakomicie ją wykorzystał - szansę zaistnienia w salonach władzy. Uporczywie powtarza, że nie będzie politycznym ojcobójcą i nigdy nie wystąpi przeciw ludziom, których uważa za swoich mistrzów oraz najwyższe autorytety. Czy udana próba zablokowania kandydatury jego starego, lokalnego rywala Zbigniewa Wassermanna w wyborach przewodniczącego krakowskich struktur PiS w pierwszej ich turze nie była jednak motywowana chęcią pokazania znacznej pozycji, jaką uzyskał w swej partii były minister sprawiedliwości?
Gdyby Ziobro zdecydowanie nie chciał ubiegać się o mandat europarlamentarzysty, z pewnością ma już wystarczającą siłę, aby wyperswadować ten pomysł Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jego obecność w Brukseli uradowałaby licznych wrogów szalenie ambitnego polityka w PiS, zmartwiłaby natomiast znacznie zwiększone w ostatnich kilku latach grono zwolenników, o których potrafi on zadbać, obsadzając nimi ważne posady.
Odnoszę wrażenie, że cała dotychczasowa kariera Ziobry jest tak naprawdę znakomicie zaplanowaną polityczną zagrywką jego najwyższych partyjnych przełożonych. Kaczyńscy byli bowiem wielokrotnie oskarżani o to, że otaczają się wyłącznie ludźmi, z którymi znają się co najmniej od początku lat 90, a dopuszczają do współrządzenia partią jedynie pretorian, oddanych im na śmierć i życie od jeszcze wcześniejszych czasów. Wprowadzenie do swojego otoczenia paru "młodych wilków" (oprócz Ziobry są nimi Adam Bielan, Michał Kamiński, Jacek Kurski) i powierzenie im odpowiedzialnych zadań miało być więc świetnym dowodem otwartości PiS na młodzież, oczywiście pod warunkiem zachowania przez nią pełnej lojalności wobec przywódców.
Z młodymi ambicjonerami, którzy zbyt szybko robią oszałamiające polityczne kariery różnie jednak bywa. Jedni są posłuszni i oddani aż do przesady swoim dobrodziejom, inni zaczynają szukać własnych dróg, nie zawsze takich, na których widzieliby ich przełożeni. Trzeba im wtedy pokazać miejsce w szyku, choćby przez skierowanie na boczny tor.
Czy tak właśnie należy rozumieć sygnały o możliwym zesłaniu Zbigniewa Ziobry do Brukseli, w której może on zarówno utonąć na dłużej, jak i triumfalnie powrócić w idealnym dla niego momencie do Warszawy?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Pomoc dzieciom w odniesieniu sukcesu w amerykańskiej szkole. Angielski jako drugi język
Pomoc polskiego psychologa w Nowym Jorku. Nałogi, depresje, nerwice i inne problemy. Grażyna Przybylska Conroy
Polski adwokat na odszkodowania Nowym Jorku za błędy medyczne. Dzwoń 24/7 do kancelarii Zawisny & Zawisny
Polskie sklepy w New Jersey Janosik Deli zapraszają na zakupy do Linden i South Amboy
Gabinety urologiczne w NJ i NY. Polski urolog na Greenpoincie, Manhattanie i w Nutley Janusz Plawner
Domy i mieszkania na sprzedaż na Florydzie. Nieruchomości w Cape Coral, Fort Myers i Naples. Vito Kostrzewski
Piękne usta po Botox Lip Flip
zobacz wszystkie