Nie wiem, jak dobrym znawcą intencji oraz poglądów prezydenta Izraela Szymona Peresa jest były, wieloletni ambasador tego państwa w Warszawie po 1989 roku Szewach Weiss, ale mam pewne wątpliwości, czy podzieliłby on wszystkie jego opinie, wyrażone w artykule pt. \"Historia zatoczyła koło. Polacy i Żydzi znów są razem\", zamieszczonym w \"Dzienniku\" z 19-20 kwietnia.
Czytam te słowa raz, drugi, trzeci i wciąż przecieram oczy ze zdumienia. Czyżby ponad 60 lat po zakończeniu II wojny światowej ktokolwiek rozsądny - a o brak tej cechy nie śmiałbym podejrzewać ani prezydenta Izraela, ani byłego przewodniczącego Knesetu - miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości co do ustalenia narodowej tożsamości sprawców i wykonawców Holocaustu? Czy głowa państwa izraelskiego powinna podkreślać podczas oficjalnej wizyty w Polsce, że nie wini jej obywateli za udział w Zagładzie?
Równie dobrze Szewach Weiss mógłby napisać, że prezydent jego kraju powinien wyjątkowo mocno podkreślić, że 2+2=4, albo że ciało wypuszczone z ręki zawsze spadnie na ziemię bądź na podłogę. Historia nie jest wprawdzie aż tak jednoznaczna jak matematyka i fizyka, ale pewne kwestie dotyczące najnowszych dziejów zostały już dosyć dawno precyzyjnie - bo w oparciu o wiedzę źródłową - wyjaśnione.
Nie rozumiem więc, dlaczego politykowi, który doskonale zna polskie realia i wielokrotnie dawał dowód znajomości skomplikowanych, trudnych, a nierzadko dramatycznych stosunków polsko-żydowskich przyszło do głowy przypisywać takie intencje swojemu prezydentowi. Podobnie jak nie widzę podstaw do innego sformułowania z jego wywiadu: "Może nawet już dwa pokolenia Polaków nie mają nic wspólnego z antysemityzmem. Doskonale zdajemy sobie też sprawę z tego, jak wielu Polaków nie było antysemitami także w czasie II wojny światowej."
Tak się składa, że w "Rzeczypospolitej" z tego samego dnia ukazała się recenzja książki pt. "Utajone miasto. Żydzi po aryjskiej stronie Warszawy (1940-1945)", napisanej przez Gunnara S. Paulssona, wykładowcy Oxford Center fo Hebrew and Jewish Studies. Wylicza on skrupulatnie, że w stolicy Rzeczypospolitej pod niemiecką okupacją tylko 2 procent jej mieszkańców stanowili oszuści i rabusie (wśród nich tzw. szmalcownicy), a większość ludzi o ugruntowanych przed 1939 rokiem antysemickich poglądach nie tylko nie krzywdziła Żydów, ale ofiarnie im pomagała, narażając na śmierć siebie i swoje rodziny.
"Godne podziwu jest, że w przeludnionym, zubożałym i sterroryzowanym mieście znalazło się miejsce dla 28 tysięcy uciekinierów" - pisze Paulsson w omawianej przez Tomasza Stańczyka książce. Oblicza on, że aż 70 - 90 tysięcy warszawiaków czynnie angażowało się w pomoc Żydom, którzy zdołali wydostać się z getta przed jego likwidacją wiosną 1943 roku.
Można więc było nawet głosić jawnie antysemickie poglądy podczas okupacji, ale gdy w grę wchodziło ratowanie konkretnego człowieka, ideologiczne i polityczne podziały przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Pięknie zaświadczyła to swoimi licznymi wypowiedziami, a przede wszystkim postępowaniem podczas wojny daleka od sympatii dla starszych braci w wierze wybitna pisarka, Zofia Kossak-Szczucka.
Stosunki polsko-izraelskie, a ogólniej polsko-żydowskie są ostatnio coraz lepsze, co zresztą wnikliwie udowadnia w swym artykule były ambasador, odwołując się także do osobistych doświadczeń. Dlaczego wrzucił więc do niego kilka niepotrzebnie jątrzących zdań, które redakcja "Dziennika" wybiła większą czcionką, uważając je widocznie za najważniejszą część wypowiedzi Szewacha Weissa?
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE