Żyjemy w państwie, w którym historia zmienia się w zależności od interesów grupy politycznej rządzącej krajem. Jak u Orwella. Wymazuje się gumką, tych, którzy się narazili przywódcom. Żyjemy w kłamstwie, coraz powszechniejszym. Politycy wywodzący się z KOR i ich dzieci udowadniają, że KOR doprowadził do wielkiego przełomu jakim był strajk sierpniowy i powstanie „Solidarności”. Wmawia się młodym Polakom, że garstka inteligentów podrzuciła robotnikom - prymitywom, robolom - program polityczny, co jest kpiną z historii - kłamstwem tak bezszczelnym, że człowieka, który pamięta tamte czasy zatyka z oburzenia.
Historia "Solidarności” pisana dzisiaj przypomina coraz bardziej slogany z stalinowskiej broszury propagandowej. Oto kilku dzielnych patriotów, Gwiazda, Wałęsa, Wyszkowski i Borusewicz - jak niegdyś Mołojec, Bierut, Nowotko - zorganizowali rewolucje, która zapoczątkowała koniec komunizmu w Europie. W imię politycznych interesów - zarówno Wyszkowskiego jak i Wałęsy - zakłamuje się naszą wspólną historię, gorzej, ośmiesza się ją, wmawiając opinii publicznej, że historię tworzą bohaterowie. W tej chwili trwa bój o to kto jest tym prawdziwym bohaterem: Walentynowicz, Gwiazda czy Wałęsa?
Dlatego, aby zrozumieć historie III Rzeczpospolitej musimy stale przypominać historię powstania "Solidarności”, Komitetu Obrony Robotników, Konfederacji Polski Niepodległej, Ruchu Młodej Polski, Polskiego Porozumienia Niepodległościowego. Jest to bowiem historia, na której dzisiaj nasi domorośli historycy dokonują procesu mitologizacji, czyli - mówiąc mniej uczenie - zakłamują ją w interesie żyjących jeszcze bohaterów z tamtych lat. Im więcej czasu upływa od późnej epoki towarzysza Gierka, im starsi są działacze KOR-u czy RMP, tym więcej faktów ulega zapomnieniu (a wydawałaby się, że powinno być wręcz odwrotnie), tym bardziej, w ogniu wzajemnych oskarżeń między np. zwolennikami Wałęsy i jego krytykami, wydarzenia z tamtych lat zaczynają przypominać sztukę Mrożka lub Witkacego.
Od kilku miesięcy wmawia się społeczeństwu polskiemu, że strajk sierpniowy w 1980 w Gdańsku i Gdyni przygotowały i przeprowadziły Wolne Związki Zawodowe, że Bogdan Borusewicz zaplanował wszystko z góry, że gdyby nie działacze KOR-u, to "Solidarność” nigdy by nie powstała itd. Tak mówi się dzisiaj w mediach o Wolnych Związkach Zawodowych. 20 lat temu, mówiono i pisano inaczej, zacytuje opinie działacza SKS-u i KOR-u, który w 1989 r stwierdził:
"W lutym 1978 roku w Katowicach zawiązał się komitet Wolnych Związków Zawodowych. Dnia 29 kwietnia 1978 roku w Gdańsku powstał Komitet Założycielski Wolnych Związków Wybrzeża. Były to inicjatywy typowo opozycyjne, o dość ograniczonym zasięgu (podkreślenie moje), jednak zawracające uwagę opinii publicznej na zaangażowane w nie osoby; w Sierpniu działacze Wolnych Związków stali się niemal automatycznie przywódcami strajku”.
I tyle. Należy postawić w takim razie pytanie, nie kto, lecz co doprowadziło do wybuchu strajku generalnego na Wybrzeżu, jakie były przyczyny utworzenia Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (to właśnie ten typ organizacji doprowadził do zwycięstwa strajkujących) i kto naprawdę postulował utworzenie niezależnych od władzy związków zawodowych, bo przecież każdy trochę zorientowany w historii "Solidarności” wie, że nie byli to działacze KOR.
Strajk generalny robotników z Wybrzeża w sierpniu 1980 był przede wszystkim kontynuacją strajków grudniowych z 1970 roku. Można powiedzieć, że ruch sierpniowy był odpowiedzią na tamten Grudzień i na rozwiązania grudniowe. Robotnicy Wybrzeża, robotnicy Szczecina, Gdańska, Gdyni pamiętali swoje błędy z Grudnia 1970 r. Wiedzieli, że nie wolno im wychodzić na ulice. Manifestować czy nawet atakować komitety partyjne. Wiedzieli, że cały strajk musi rozegrać się wewnątrz zakładu. Ten kto żył w tamtych latach i miał kontakt z mieszkańcami Wybrzeża wie doskonale, że jednym z najważniejszych tematów rozmów z nimi była tragedia grudniowa. Pamięć ofiar poniesionych w 1970 r. była niezmiernie żywa, a poza tym i to z punktu widzenia zrozumienia historii Solidarności jest najważniejsze, ludzie, którzy zdecydowali się na strajk w Sierpniu 1980 r., byli tymi samymi, którzy podjęli strajk w 1970 r.
Wałęsa był zaangażowany w strajk w grudniu 1970 r i mówił w sierpniu, że ciąży na nim krew jego ofiar. Wądołowski - jeden z przywódców strajku w Szczecinie - wspominał, że wychodził z bramy oblężonej stoczni i szedł w kierunku posterunków wojskowych z podniesionymi rekami, nie wiedząc czy będą do niego strzelać czy nie. Przysiągł sobie wtedy, że nigdy więcej nie można dopuścić do takiej masakry, jaka się zdarzyła. Lato roku 80. było nawiązaniem do wydarzeń roku 70., było ich drugą falą. Druga fala społecznego ruchu zawsze jest silniejsza, ponieważ zawiera w sobie nie tylko reakcje na wydarzenia aktualne, lecz także reminiscencje i - co najważniejsze - uraz wyniesiony z wydarzeń dawniejszych. Robotnicy Wybrzeża wiedzieli, że dali się wpuścić Gierkowi w maliny; to ich właśnie cała Polska oglądała na ekranach telewizorów rozmawiających z Gierkiem przez wiele godzin. I to ich okrzyk „pomożemy” był hasłem gierkowskiej epoki. To ten okrzyk legitymizował partię komunistyczną, tą samą partię, na której rozkaz wymordowano ich kolegów i koleżanki. A zatem do pamięci o krwi, do świadomości błędu taktycznego jakim było wyjście ze stoczni i narażenie się na konfrontacje z milicją i wojskiem, doszło także ogromne poczucie winy, że - brzmi to brutalnie - sprzedali się za obietnice lepszego życia, reprezentantom tej samej władzy, która miała krew na rękach ich współtowarzyszy pracy. Krew jest posiewem historycznym - jak dowodzi tego historia - bodaj najżyźniejszym, ale ta krew w świadomości robotników Wybrzeża została przez nich samych zdradzona. To ta wybuchowa mieszanka tłumionej przez poczucie winy pamięci o zamordowanych kolegach była decydującym czynnikiem rozpoczęcia strajku w 1980 roku. I to dlatego właśnie Wałęsa został przywódcą tego ruchu. Był jednocześnie bohaterem i zdrajcą - jak większość jego kolegów ze stoczni.
W tym miejscu warto przypomnieć fakt, który nie jest w ogóle brany pod uwagę przez współczesnych badaczy: w czasie strajku w 1970 r. robotnicy ze Szczecina także domagali się powołania międzyzakładowej organizacji i pamięć o tym doświadczeniu intelektualno-organizacyjnym wśród nich na pewno przetrwała. Dowodem na to jest błyskawiczne (w ciągu 24 godzin) utworzenie MKS-u w Szczecinie w sierpniu 1980 r. Główny postulat strajkujących robotników, czyli powołanie niezależnych od władzy związków zawodowych wypływało więc z doświadczeń grudnia 1970 r. i nie miało nic wspólnego z postulatami KOR-u, także działacze WZZ Wybrzeże o tym postulacie - do sierpnia 1980 r. - nic nie pisali.
Zarówno działacze KOR jak i WZZ propagowali zakładanie na terenie zakładów tzw. Komisji Robotniczych biorąc za przykład strategię Hiszpańskiej Partii Komunistycznej, która tego typu organizacje robotników lansowała w Hiszpanii w latach 60. XX wieku, kiedy to reżym Franco pod wpływem działaczy Opus Deii zaczął się liberalizować. 18 sierpnia KSS KOR i redakcja „Robotnika” ogłasza wspólny apel, w którym głównym postulatem jest namawianie robotników o zawarcie porozumienia władzą i „wprowadzenia stałego dodatku drożyźnianego”. Tego było już za wiele nawet dla Borusewicza, nie wspominając o działaczach MKS-u ze Szczecina, którzy po prostu apelu nie kolportowali, bojąc się, że w ten sposób skompromitują opozycję demokratyczną. Kto napisał i wstawił historyczny postulat, główne żądanie strajkujących o „akceptacje niezależnych od partii i pracodawców wolnych związków zawodowych”? Bardzo często wymieniany w tym kontekście Bogdan Borusewicz jeszcze w 1994 roku tak wspomina swój udział w strajku:
"Zmęczony bezsenną nocą w Stoczni Gdańskiej spałem pod stołem, przy którym formułowano postulaty /…/ Kiedy obudziłem się próbowałem to wszystko usystematyzować /…/, wykreśliłem też postulaty wolnych wyborów”.
W kilka lat później Borusewicz stwierdził, że to działacze WZZ pisali postulaty polityczne. Tylko ludzie, którzy ograniczają historie Polski do dwóch miast - Gdańska i Gdyni - do dwóch stoczni - Gdańskiej i Komuny Paryskiej - do jednego płotu, który ktoś przeskoczył albo nad nim przefrunął, mogą twierdzić, że a) Organizacja strajku w Międzyzakładowe Komitety Strajkowe w Szczecinie i Trójmieście została wymyślona przez działaczy WZZ Wybrzeże (przypomnę raz jeszcze bez tej organizacji nie powstałaby „Solidarność”); b) postulat utworzenia niezależnych od władzy związków zawodowych wypłynął od działaczy WZZ Wybrzeże.
Neutralny obserwator, angielski socjolog L. Goodwyn twierdzi w książce „Jak to zrobiliście? Powstanie Solidarności w Polsce”, że postulaty te były formułowane już w grudniu 1970 zarówno wśród robotników Gdańska jak i Szczecina. WZZ Wybrzeże towarzyszyło zaledwie świadomości robotników, która co najistotniejsze, kształtowała się od grudnia 1970 roku poprzez strajki (o których nic nie wiemy oprócz tego, że się odbyły) w drugiej połowie lat 70. Strajków tych było ponad 1000. Wiekopomną natomiast zasługą działaczy WZZ Wybrzeże był fakt, że całkowicie zignorowali apele przywódców opozycji czyli Kuronia, Michnika nawołujące do walki o "dodatek drożyźniany".
W sierpniu 1980 roku w Szczecinie, Trójmieście, na Śląsku, w Elblągu wybuchają strajki nie w pojedynczych fabrykach lecz w wielu zakładach naraz. Komitety Strajkowe tych zakładów - w ramach tej samej aglomeracji - nawiązują między sobą kontakty i tworzą Międzyzakładowe Komitety Strajkowe, organizacyjny fenomen sprzeczny całkowicie z praktyką i ideologią komunistyczną, która - wg. wszystkich sowietologów - polegała na destrukcji więzi społecznych. Powstanie MKS-ów było dowodem, że więzi społeczne w Polsce nie zostały całkowicie zniszczone czyli, że społeczeństwo polskie nie zostało przez partie komunistyczną zdezintegrowane. Czym wytłumaczyć ten samoorganizacyjny fenomen, który wprawił w osłupienie cały świat? Otóż niewątpliwie dużą rolę odegrało doświadczenie walk robotniczych.
Poznań 1956, grudzień 1970, Radom i Ursus 1976, lecz nie tylko; rok przed sierpniem 1980 r. Polacy przeżyli pielgrzymkę Jana Pawła II do ojczyzny, która była jakby samoorganizacyjnym wstępem do strajków. W czasie pielgrzymki społeczeństwo polskie na kilka dni odmieniło się całkowicie, zrzuciło z siebie wszystkie sowieckie nawyki, uwierzyliśmy, że możemy być inni. Odnaleźliśmy się jako Naród. To doświadczenie wpłynęło decydująco na organizacje i przebieg strajków sierpniowych, które w swej najgłębszej istocie były Rewolucją Proletariacką pod znakiem Krzyża. Tak przedstawiała się w sierpniu 1980 r. sytuacja Narodu Polskiego. Byliśmy - po raz pierwszy od 1945 r. - zintegrowani i oczyszczeni przez Papieża. Ufni.
PZPR była natomiast rozrywana - szczególnie od 1975 r. - przez różnego rodzaju walki frakcyjne. Wspólnym mianownikiem frakcyjnych rozgrywek była chęć odsunięcia od władzy E. Gierka. Używano różnych metod. Stefan Olszowski członek KC PZPR w 1979 roku stwierdza na posiedzeniu biura Politycznego, że partia powinna zrealizować postulaty zawarte w „Raporcie o stanie Rzeczpospolitej i drogach do jej naprawy” opracowany przez komitet redakcyjny konserwatorium Doświadczenie i Przyszłość (DiP), w którym byli rewizjoniści, członkowie quasi intelektualnej opozycji krytykują w radykalny sposób rządy ekipy Gierka. Olszowski przegrywa, jest relegowany z biura politycznego i wysłany jak ambasador do NRD. (Olszowski zostanie dokoptowany powrotem do biura politycznego w czasie strajków). Była to jedna z wielu prób wysadzenia z siodła Gierka. Aparat partyjny jest coraz bardziej sfrustrowany liberalną polityką Gierka w stosunku do opozycji, aktor Filipski formułuje wraz z innymi komunistycznymi „jastrzębiami” platformę wewnątrzpartyjną nawołującą do radykalnej zmiany polityki partii wobec KOR-u i KPN-u. Do białej gorączki doprowadza aparat partyjny informacja, że Gierek na każde posiedzenie RWPG bierze ze sobą dwie walizki dolarów by obdarowywać nimi towarzyszy radzieckich wściekłych na niego za tolerowanie opozycji, rewizjonistów itd.
Katastrofalna sytuacja gospodarcza pogłębia wśród komunistów poczucie paniki, szczególnie po wyborze na Papieża kardynała Wojtyły. Wtedy to Władysław Machejek na posiedzeniu partyjnym w Krakowie wykrzyknął: "towarzysze czapki z głów, pól litra za pazuchę i idziemy księży po dupach całować”. Gierek świadomy niebezpieczeństwa poświęca swego wiernego współtowarzysza Piotra Jaroszewicza, który w 1980 r. „rezygnuje” ze stanowiska premiera.
"W Polsce frakcje wzięły się znowu za łby. Oznacza to, że powstaje obecnie nowa wyjątkowa koniunktura na demokratyzacje /…/ Ale warunkiem niezbędnym do wykorzystania tej koniunktury jest, żeby naród polski nie przyglądał się bezczynnie i obojętnie temu co na szczytach drabiny społecznej wyprawiają jego władcy” - stwierdził Witold Jedlicki omawiając konflikty między tzw. „Chamami” i „Żydami” w 1961 r.
Sytuacja w 1980 roku się powtarza potwierdzając znaną tezę z politologii, że im bardziej zdezintegrowana władza tym większa szansa na wywalczenie wolności, szczególnie w sytuacji, gdy społeczeństwo odbudowuje więzi społeczne. W połowie sierpnia wybuchają strajki na Wybrzeżu, powstaje MKS, jednak - o czym dzisiaj nikt nie wspomina - 17 największych zakładów Trójmiasta, które także strajkują w początkowym okresie nie wchodzi w skład MKS-u (m.in. Stocznia Remontowa). W tej sytuacji władze komunistyczne rozumieją, że mogą nadal uprawiać politykę „Dziel i Rządź”. 18 sierpnia do Gdańska wyjeżdża delegacja rządowa na czele z wicepremierem T. Pyką (ulubieńcem i zaufanym człowiekiem Gierka), która podejmuje negocjacje tylko i wyłącznie z zakładami, nie wchodzącymi w skład MKS-u. Osiąga sukces, ponieważ z większością tych zakładów udaje mu się podpisać porozumienia dzięki obietnicy większego zaopatrzenie w mięso Trójmiasta, wprowadzenia 3-letnich urlopów macierzyńskich, podwyżki płac o 1,500 zł! Porozumienia zawarte z 17 zakładami nie wchodzącymi w skład MKS-u - i to jest fakt najważniejszy - nie zostaje zaakceptowane przez Biuro Polityczne KC PZPR. Dlaczego?
Otóż frakcje walczące o odsunięcie od władzy Gierka popełniłyby polityczne samobójstwo, bo zwycięstwo Pyki byłoby zwycięstwem Gierka. Dlatego dochodzi do sojuszu między frakcją Kani, Barcikowskiego i Olszowskiego aby ustaleń wicepremiera Pyki nie aprobować. Jakich argumentów użyto i dlaczego w/w zdecydowali się na prawdziwie rewolucyjny krok rozpoczęcia negocjacji z MKS-em. Po pierwsze Kania - odpowiedzialny w ramach KC za MSW - zarzuca na posiedzeniu Biura Politycznego wicepremierowi Pyce: „podjudził przeciwko partii strajkujących, że zamiast uspokoić ich, utrudnił naszą sytuację. Dowodem jego nieodpowiedzialności miało być także to, że straszył zebranych Budapesztem, interwencją wojskową”. Zarzuty absurdalne z punktu widzenia ideologii komunistycznej, ważniejszym argumentem było oskarżenie Pyki o nieodpowiedzialność za obietnice podwyżki płac o 30%, co - wg. słów Babiucha, premiera rządu i najbardziej dotychczas zaufanego człowieka Gierka - jest podłożeniem miny pod gospodarkę narodową. Kania tryumfuje i to on stawia wniosek, aby rozpocząć pertraktacje z MKS-em. Jakich argumentów użył? Czym przekonał resztę Biura Politycznego, że „nie taki straszny wilk jak go malują”. Powtórzmy - Kania w Biurze Politycznym był odpowiedzialny za sprawy MSW, czyli dysponował materiałami na wszystkich członach MKS-u. Dysponował też teczką Wałęsy i Jurczyka z których - przynajmniej dla komunistów - wynikało, że na czele strajków stoją ich agenci. Ten argument musiał przechylić szalę, ponieważ przekonał członków BP KC PZPR, że przy pomocy swoich agentów będą w stanie kontrolować i w końcu zniszczyć przyszłe związki zawodowe niezależne od partii. Wniosek: warunkiem podpisania Porozumień Sierpniowych i powstania "Solidarności”, było przekonanie wierchuszki PZPR, że Wałęsa i Jurczyk są ich agentami.
Przez wiele lat próbowałem opisać fenomen „Solidarności”. Przez wiele lat zastanawiałem się jak w utworze literackim przedstawić tą prostą prawdę, że bohaterem rewolucji nie był Wałęsa czy Kuroń - Gwiazda czy Borusewicz - lecz „my”. Jak w prozie, która jest głosem jednostki przedstawić głos mas, głos zbiorowości? Przez wiele lat pisałem opowiadanie, którego akcja rozgrywa się w garnizonie w Orzyszu w roku 1979. Moja jednostka licząca tylko 26 żołnierzy - obsługiwaliśmy trzy śmigłowce stacjonujące w tym garnizonie - odmówiła zjedzenia obiadu. Fakt autentyczny, który przeżyłem. Fakt, który mną i moimi kolegami wstrząsnął. Pierwszym, który się zbuntował, pierwszym, który zaproponował bunt był kapral Tadek - odpowiednik Wałęsy.
Po latach pracy zrozumiałem, że bohaterem opowiadania, w którym opisuje nasz bunt w Orzyszu, nie może być żaden mój kolega, że bohaterem może być tylko zeszyt, w którym kilku z moich kolegów próbowali opisać to co przeżywaliśmy. Z tym, że nasi przełożeni i śledczy wiedzieli o istnieniu tego zeszytu i cały ich wysiłek był skierowany na jego odnalezienie, na jego „aresztowanie”. Szukają zeszytu i tych, którzy w nich zapisują swoje spostrzeżenia. Aresztują po kolei autorów, którzy przed aresztowaniem przekazują go swojemu koledze. Z jednej strony władza i jej wysiłki by unicestwić prawdę zawartą w zeszycie, z drugiej „my”, którzy zeszyt chronimy, o który się kłócimy. Zeszyt przez trzeciego z kolei narratora - nazywa się Milimetr - opowiadania, zostaje przeszmuglowany poza jednostkę, zostaje uratowany. Po trzech latach w stanie wojennym, dochodzi do powtórnego spotkania.
Odzyskanie zeszytu (pisane przez kaprala Tadka (Wałęse) w Warszawie - marzec 1982):
"Wczoraj o 2 w nocy grupa bojowa złożona z agentów SB i żołnierzy specjalnej jednostki Wojskowych Służb Wewnętrznych do której - po wprowadzeniu stanu wojennego - zostałem powtórnie zmobilizowany i przydzielony, otoczyła budynek na Ursynowie gdzie w jednym z mieszkań na trzecim piętrze mieściła się tajna drukarnia podziemnej gazetki „Solidarności”. Akcją dowodził siwy, lekko utykający na lewą nogę pułkownik kontrwywiadu wojskowego, który - powiedział nam to dowódca naszego plutonu sierżant Kowalski - w latach 40., to znaczy wtedy, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie - likwidował na terenie Mazowsza akowskie bandy. Pułkownik był wysokiej klasy fachowcem, jeszcze przed wyjazdem z koszar rozkazał nam przebrać się w mundury ZOMO i poinformował nas, że będziemy jednocześnie wyważać wszystkie drzwi do mieszkań na trzecim piętrze ponieważ nie wiadomo, w którym z nich znajduje się drukarnia. Nasz oddział podzielił na trójki składające się z jednego agenta SB i dwóch żołnierzy WSW. Znalazłem się w pierwszej czwórce, która miała wywarzyć drzwi znajdujące się tuż przy wyjściu z windy. Weszliśmy cicho do budynku i powoli, bez hałasu zaczęliśmy wchodzić po schodach na trzecie piętro. Trzymałem w ręku ciężki młot, którym miałem rozbić drzwi. Po trzech minutach ustawiliśmy się naprzeciwko podejrzanych mieszkań i na znak dany przez pułkownika, jednym uderzeniem młota rozbiłem drewniane drzwi w następnym momencie wbiegliśmy z głośnym okrzykiem „hura” do przedpokoju. Zapaliłem światło i zobaczyłem pełno ryz papieru i rząd żelaznych puszek z farba drukarską ustawiony po wieszakiem.
- Tutaj - krzyknął SB-ek i po chwili do mieszkania wpadł z rozradowaną miną pułkownik. Weszliśmy do pokoju, w którym pod oknem stał, odwrócony do nas plecami, mężczyzna. Kończył papierosa. Gdy się odwrócił, poznałem Milimetra, patrzył na mnie zdumiony. Pułkownik podskoczył do niego i uderzył go pięścią w brzuch. Milimetr, patrząc cały czas na mnie, upadł na podłogę. Podszedłem do pułkownika i spytałem:
- Wpierdolić mu panie pułkowniku?
Pułkownik popatrzył na mnie uważnie i klepiąc mnie po ramieniu powiedział.
- Wpierdolić. Mocno wpierdolić, ale tak by śladów nie było.
- Rozkaz panie pułkowniku - odpowiedziałem i wyjąłem zza pasa długą gumową pałkę, podszedłem do Milimetra i z całej siły uderzyłem go w pośladki, następnie pochyliłem się nad nim i mówiąc:
- Mało ci skurwysynie - usłyszałem jego głos - Tadek zeszyt, nasz zeszyt jest w szufladzie w biurku. Uratuj go - i następnie Milimetr zawył - wy chuje, sprzedawczyki, skurwysyny!
Podniosłem znowu gumową pałkę do góry i spuszczając ją na plecy Milimetra, rozejrzałem się uważnie po pokoju. Pod oknem zobaczyłem małe biurko, które po lewej stronie miało trzy szuflady, podwieszone pod blatem. Złapałem Milimetra za włosy i przy wtórze głośnego śmiechu pułkownika zaciągnąłem go pod okno, krzycząc:
- Ty chuju żałosny, za pieniążki CIA te kurestwo drukowałeś.
Gdy Milimetr uderzył głowa w biurko, nachyliłem się powtórnie nad nim i krzycząc - starczy szmato - szepnąłem - Gdzie jest zeszyt?
- Na samym spodzie w środkowej szufladzie - wycharczał Milimetr. Podniosłem znów gumową pałkę do góry, ale w tym samym momencie pułkownik powiedział.
- Starczy. Robimy rewizję.
- Rozkaz, obywatelu pułkowniku - powiedziałem i otworzyłem pierwszą od góry szufladę w biurku. Na wierzchu leżał spięte kartki papieru, wyjąłem je i przeczytałem na głos tytuł.
- „Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia” Jacek Kuroń - pułkownik wyszarpnął mi z dłoni plik kartek, a ja odwróciłem się do niego plecami i zasłaniając sobą biurko, otworzyłem środkową szufladę, wyjąłem ze spodu nasz zeszyt, który schowałem za pasek od spodni.
Piszę teraz ostatnie zdanie naszej zbiorowej opowieści, w pochlapanym krwią, pogniecionym i brudnym zeszycie, w którym opisaliśmy historię naszego buntu.”
Opowiadanie ma tytuł „Donos czyli opowieść o pisaniu” i jest wydrukowane w 3 numerze kwartalnika Akcent z br. Fragment opowiadania można przeczytać pod adresem
Piotr Piętak
e-korupcja.pl
KATALOG FIRM W INTERNECIE