Czy już od przyszłego sezonu narciarskiego miłośnicy białego szaleństwa będą zmuszeni do rezygnacji z rozgrzewania się na stoku przy pomocy góralskiej herbatki (z domieszką spirytusu), grzanego piwa lub piwa bądź kieliszka wódki?
Wiele wskazuje na to, że tak, ponieważ Ministerstwo Zdrowia postanowiło wypowiedzieć zdecydowaną wojnę narciarzom i snowboardzistom, którzy po wprowadzeniu do swych organizmów całkiem niekiedy sporej dawki alkoholu ruszają w dół, stanowiąc poważne zagrożenie dla siebie samych i dla innych użytkowników stoku.
W projekcie nowej ustawy o przeciwdziałaniu alkoholizmowi i wychowaniu społeczeństwa w trzeźwości ma znaleźć się m.in. zapis, zakazujący uprawiania sportów narciarskich i wodnych osobom nietrzeźwym. Za jego złamanie będzie grozić grzywna w wysokości do 5 tysięcy złotych oraz przepadek sprzętu, użytego do popełnienia przestępstwa.
Ta propozycja spotkała się z dużym uznaniem większości narciarskiej i snowboardowej braci. Okazuje się, że wśród wymienianych przez jej przedstawicieli największych niebezpieczeństw związanych z białym szaleństwem na jednym z pierwszych miejsc umieszczają oni właśnie zagrożenie ze strony szusujących po pijanemu szaleńców.
Do tej pory w polskim prawie nie było żadnego zakazu jazdy na jednej lub dwóch deskach oraz wskakiwania do basenu po spożyciu alkoholu. Nawet jeśli policjant widział wychodzącego z baru narciarza, wykazującego widoczne oznaki spożycia wysokoprocentowych trunków i zmierzającego w stronę wyciągu, nie miał podstaw do podjęcia interwencji. Mógł jedynie zwrócić mu uwagę i ostentacyjnie śledzić jego dalsze poczynania, czego byłem naocznym świadkiem w zeszłym roku na zboczach Jaworzyny Krynickiej. Trzeba przyznać, że rozradowani amatorzy góralskiej herbatki szybko stracili wówczas ochotę do przypięcia nart i karnie pomaszerowali do gondolek, aby zjechać nimi w dół.
Nie zawsze jest jednak w pobliżu patrol policji na nartach, a barów, karczm, restauracji i innych punktów gastronomicznych przybywa na polskich stokach szybciej niż nowych tras i wyciągów. Wprawdzie w Alpach jest ich również wiele, ale alkoholową miarkę przebierają tam, niestety, głównie nasi rodacy. Przykro to pisać, lecz prawdopodobieństwo spotkania na włoskim, austriackim, czy francuskim stoku pijanego narciarza bądź snowboardzisty z Polski jest bardzo wysokie.
Po wypiciu dużej porcji sporządzonego na bazie ajerkoniaku bombardino, wychyleniu paru kieliszków sznapsa, wyżłopaniu litra piwa lub wysączeniu kilku kieliszków wina żadna mulda nie wydaje się straszna, a drzewa same uciekają. Nic więc dziwnego, że międzynarodowe towarzystwo narciarskie coraz bardziej obawia się Polaków, którzy z ułańską fantazją wyruszają na stoki po długim i intensywnym pobycie w barze.
Nikt nie twierdzi, że jedno małe piwo lub niewielka ilość góralskiej herbatki są zabronione. Trzeba jednak znać swój organizm i nie zbliżać się nawet do niebezpiecznej granicy, za którą ubranie nart jest już ryzykowną czynnością. Ponieważ nasi rodacy słyną z nieumiejętności zadowolenia się niewielką dawką alkoholu, rząd postanowił radykalnie rozwiązać ten problem, przynajmniej na terenie Rzeczypospolitej.
Czy przepisy nowej ustawy będzie się dało skutecznie egzekwować? Trudno sobie przecież wyobrazić, że policjanci podejmą się badania alkomatami wszystkich narciarzy i snowboardzistów, stojących w kolejkach do wyciągów. A jeśli nawet wykryliby u któregoś z nich znaczną ilość alkoholu w wydychanym powietrzu, zawsze może im on odpowiedzieć, że wcale nie zamierza zjeżdżać z góry, tylko pozostać tam dla oglądania pięknych widoków lub biesiadowania, drogę powrotną odbędzie zaś krzesełkiem albo gondolką. Kierownictwo Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego uważa, że lepsze efekty dałoby wprowadzenie przepisu, na mocy którego pozostająca pod wpływem alkoholu osoba, która spowodowałaby wypadek na stoku, zmuszona byłaby do pokrycia z własnej kieszeni kosztów leczenia siebie oraz ewentualnej ofiary swojej nieodpowiedzialności. Dyrekcja zakopiańskiego szpitala potwierdza, że bardzo wielu "połamańców" trafiających do ich placówki z narciarskich stoków jest jeśli nie pijanych, to w każdym razie nie całkiem trzeźwych.
Właściciele sprzedających alkohol lokali gastronomicznych przy trasach zjazdowych argumentują z kolei, że rozumu nikogo nie nauczy się restrykcyjnymi przepisami i należy raczej wychowywać społeczeństwo, niż gnębić go zakazami. Niechętnie reagują jednak na formułowaną pod ich adresem logiczną propozycję, żeby sami zrezygnowali z wyszynku alkoholu, włączając się w ów proces wychowawczy.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy Sejm pochyli się nad będącym obecnie na etapie rządowej obróbki projektem ustawy, przygotowanym przez Ministerstwo Zdrowia, ale dyskusja nad nim z pewnością będzie burzliwa tak podczas obrad Rady Ministrów, jak i na parlamentarnej sali.
Jerzy Bukowski
W projekcie nowej ustawy o przeciwdziałaniu alkoholizmowi i wychowaniu społeczeństwa w trzeźwości ma znaleźć się m.in. zapis, zakazujący uprawiania sportów narciarskich i wodnych osobom nietrzeźwym. Za jego złamanie będzie grozić grzywna w wysokości do 5 tysięcy złotych oraz przepadek sprzętu, użytego do popełnienia przestępstwa.
Ta propozycja spotkała się z dużym uznaniem większości narciarskiej i snowboardowej braci. Okazuje się, że wśród wymienianych przez jej przedstawicieli największych niebezpieczeństw związanych z białym szaleństwem na jednym z pierwszych miejsc umieszczają oni właśnie zagrożenie ze strony szusujących po pijanemu szaleńców.
Do tej pory w polskim prawie nie było żadnego zakazu jazdy na jednej lub dwóch deskach oraz wskakiwania do basenu po spożyciu alkoholu. Nawet jeśli policjant widział wychodzącego z baru narciarza, wykazującego widoczne oznaki spożycia wysokoprocentowych trunków i zmierzającego w stronę wyciągu, nie miał podstaw do podjęcia interwencji. Mógł jedynie zwrócić mu uwagę i ostentacyjnie śledzić jego dalsze poczynania, czego byłem naocznym świadkiem w zeszłym roku na zboczach Jaworzyny Krynickiej. Trzeba przyznać, że rozradowani amatorzy góralskiej herbatki szybko stracili wówczas ochotę do przypięcia nart i karnie pomaszerowali do gondolek, aby zjechać nimi w dół.
Nie zawsze jest jednak w pobliżu patrol policji na nartach, a barów, karczm, restauracji i innych punktów gastronomicznych przybywa na polskich stokach szybciej niż nowych tras i wyciągów. Wprawdzie w Alpach jest ich również wiele, ale alkoholową miarkę przebierają tam, niestety, głównie nasi rodacy. Przykro to pisać, lecz prawdopodobieństwo spotkania na włoskim, austriackim, czy francuskim stoku pijanego narciarza bądź snowboardzisty z Polski jest bardzo wysokie.
Po wypiciu dużej porcji sporządzonego na bazie ajerkoniaku bombardino, wychyleniu paru kieliszków sznapsa, wyżłopaniu litra piwa lub wysączeniu kilku kieliszków wina żadna mulda nie wydaje się straszna, a drzewa same uciekają. Nic więc dziwnego, że międzynarodowe towarzystwo narciarskie coraz bardziej obawia się Polaków, którzy z ułańską fantazją wyruszają na stoki po długim i intensywnym pobycie w barze.
Nikt nie twierdzi, że jedno małe piwo lub niewielka ilość góralskiej herbatki są zabronione. Trzeba jednak znać swój organizm i nie zbliżać się nawet do niebezpiecznej granicy, za którą ubranie nart jest już ryzykowną czynnością. Ponieważ nasi rodacy słyną z nieumiejętności zadowolenia się niewielką dawką alkoholu, rząd postanowił radykalnie rozwiązać ten problem, przynajmniej na terenie Rzeczypospolitej.
Czy przepisy nowej ustawy będzie się dało skutecznie egzekwować? Trudno sobie przecież wyobrazić, że policjanci podejmą się badania alkomatami wszystkich narciarzy i snowboardzistów, stojących w kolejkach do wyciągów. A jeśli nawet wykryliby u któregoś z nich znaczną ilość alkoholu w wydychanym powietrzu, zawsze może im on odpowiedzieć, że wcale nie zamierza zjeżdżać z góry, tylko pozostać tam dla oglądania pięknych widoków lub biesiadowania, drogę powrotną odbędzie zaś krzesełkiem albo gondolką. Kierownictwo Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego uważa, że lepsze efekty dałoby wprowadzenie przepisu, na mocy którego pozostająca pod wpływem alkoholu osoba, która spowodowałaby wypadek na stoku, zmuszona byłaby do pokrycia z własnej kieszeni kosztów leczenia siebie oraz ewentualnej ofiary swojej nieodpowiedzialności. Dyrekcja zakopiańskiego szpitala potwierdza, że bardzo wielu "połamańców" trafiających do ich placówki z narciarskich stoków jest jeśli nie pijanych, to w każdym razie nie całkiem trzeźwych.
Właściciele sprzedających alkohol lokali gastronomicznych przy trasach zjazdowych argumentują z kolei, że rozumu nikogo nie nauczy się restrykcyjnymi przepisami i należy raczej wychowywać społeczeństwo, niż gnębić go zakazami. Niechętnie reagują jednak na formułowaną pod ich adresem logiczną propozycję, żeby sami zrezygnowali z wyszynku alkoholu, włączając się w ów proces wychowawczy.
Nie wiadomo jeszcze, kiedy Sejm pochyli się nad będącym obecnie na etapie rządowej obróbki projektem ustawy, przygotowanym przez Ministerstwo Zdrowia, ale dyskusja nad nim z pewnością będzie burzliwa tak podczas obrad Rady Ministrów, jak i na parlamentarnej sali.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Pomoc dzieciom w odniesieniu sukcesu w amerykańskiej szkole. Angielski jako drugi język
Pomoc polskiego psychologa w Nowym Jorku. Nałogi, depresje, nerwice i inne problemy. Grażyna Przybylska Conroy
Polski adwokat na odszkodowania Nowym Jorku za błędy medyczne. Dzwoń 24/7 do kancelarii Zawisny & Zawisny
Polskie sklepy w New Jersey Janosik Deli zapraszają na zakupy do Linden i South Amboy
Gabinety urologiczne w NJ i NY. Polski urolog na Greenpoincie, Manhattanie i w Nutley Janusz Plawner
Domy i mieszkania na sprzedaż na Florydzie. Nieruchomości w Cape Coral, Fort Myers i Naples. Vito Kostrzewski
Piękne usta po Botox Lip Flip
zobacz wszystkie