Homilie (dawniej kazania) wygłaszane przez księży na mszach świętych są na różnym poziomie, podobnie jak oni sami. Nie każdy kapłan potrafi zainteresować wiernych tym, co ma do powiedzenia (o ile w ogóle ma) na temat słowa Bożego, bo retoryka jest trudna sztuką, a do seminariów duchownych nie idą przecież sami intelektualiści.
Nie denerwują mnie więc słabe homilie, chyba że są zbyt długie i wywołują wyraźne oznaki zniecierpliwienia na twarzach oraz w gestach ludu Bożego. Dziwię się jednak, że wizytujący parafie biskupi nie zasięgają opinii anonimowych wiernych na temat tego, co słyszą w kościołach i sami tego nie sprawdzają, oczywiście incognito.
Tym, co mnie naprawdę niepokoi jest przekonanie wielu księży, że w homilii głoszą oni słowo Boże, podczas gdy takowe pada wyłącznie w Ewangelii. Omawiający czytania z danego dnia kapłan dokonuje jego bardziej lub mniej udanej interpretacji, a bywa i tak, że rozchodzi się z nim na dobre, zwłaszcza jeśli usiłuje być dowcipny lub na siłę dostosowywać je do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej.
Wytrawny kaznodzieja skupia się wyłącznie na tym, co chciał swoim uczniom przekazać w uniwersalnym przesłaniu Chrystus, kiepski w wymowie kapłan niepotrzebnie stara się uatrakcyjnić je, wysuwa na pierwszy plan poboczne wątki, a zdarza się również, że plecie istne bzdury na pograniczu herezji, za które dostałby w seminarium dwóję na egzaminie z teologii dogmatycznej i z homiletyki.
Wiele osób skarży się na to, ale mało kto zwraca uwagę na najważniejszą kwestię: że to co słyszą w homilii jest tylko interpretacją słowa Bożego, a niekiedy luźnymi wariacjami na jego temat, a nie nim samym.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE