Posłowie z ruchu Kukiz’15 zgłaszają pomysł, aby każdy parlamentarzysta, który obejmie funkcję w rządzie tracił swój mandat, który obejmowałby kolejny kandydat z listy danego ugrupowania.
„- Chodzi nam o faktyczny podział władzy: bo rząd to władza wykonawcza, zaś parlament ustawodawcza. A minister i poseł w jednym to wbrew zasadom demokracji” - tłumaczył tę propozycję na łamach „Faktu” poseł Piotr Apel.
Okazuje się jednak, że walka o zachowanie trójpodziału władzy może być bardzo kosztowna.
„Obecnie poseł zostający ministrem rezygnuje z uposażenia poselskiego (9,8 tys. zł) i pobiera pensję ministerialną.
Przysługuje mu <jedynie> poselska dieta (blisko 2,5 tys. zł). Jeżeli pomysł Kukiza wejdzie w życie i pojawią się posłowie oraz senatorowie zastępczy, im także trzeba zapłacić, nawet miliony złotych rocznie!” - napisał tabloid.
W myśl projektu ustawy, do którego dotarł „Fakt”, jeśli powołany do rządu parlamentarzysta utraci swoje stanowisko, wróci on do Sejmu lub do Senatu, a jego zastępca musi wówczas przekazać mu mandat.
Takie rozwiązanie przewiduje Kodeks Pracy w sytuacjach, gdy etatowy pracownik przebywa na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym, albo przedłuża się jego nieobecność z powodu choroby. Osoba zatrudniona na zastępstwo traci pracę w chwili powrotu stałego pracownika.
Można powiedzieć, że skoro parlament jest miejscem pracy, to powinny w nim obowiązywać stosowne przepisy. Ale czy proponowane przez Kukiz’15 zmiany nie obniżą rangi najwyższego organu władzy ustawodawczej w Polsce, który nb. i tak nie cieszy się zbyt dobra opinią rodaków?
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE