Powszechnie wiadomo, że państwowe szkoły wyższe w Polsce borykają się z licznymi i poważnymi problemami finansowymi. Zmusza to ich władze do poszukiwania dodatkowych środków pieniężnych na skuteczne prowadzenie działalności dydaktycznej i naukowej.
Rektorzy usprawiedliwiają swoje decyzje w tej materii nie tylko trudną sytuacją materialną kierowanych przez siebie szkół, ale także potrzebą zdyscyplinowania słuchaczy, pobierających w nich bezpłatną naukę. Jeżeli ktoś nie zdaje egzaminów i nie zalicza kolejnych lat studiów w przepisanych regulaminami terminach, musi ponieść za to karę.
Opłaty za poprawki wynoszą od zaledwie 30 do aż 500 zł, chociaż zdarzają się też kwoty sięgające 1000 zł. Również niepubliczne uczelnie, pobierające czesne od wszystkich swoich studentów, wprowadziły podobne zasady.
Skoro oblewający egzaminy i powtarzający rok słuchacze stanowią znakomite źródło dochodów dla wyższych szkół, może się jednak rodzić uzasadnione pytanie, czy surowość profesorów jest uwarunkowana wyłącznie chęcią jak najdokładniejszego sprawdzenia poziomu wiedzy studentów, czy też przy zadawaniu im trudnych (a niekiedy wręcz złośliwych) pytań nie kierują się oni bardziej merkantylnymi motywami.
Do Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej wpływają w coraz większym tempie skargi od nieszczęśników, zmuszonych płacić za poprawki. Pytani o opinię w tej sprawie eksperci skłaniają się do uznania, iż zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym uczelnie mogą legalnie pobierać ekstra opłaty tylko za dodatkowe usługi edukacyjne, a trudno byłoby zaliczyć do nich egzamin poprawkowy, czy nawet komisyjny.
Inaczej przedstawia się sytuacja z powtarzaniem roku, ponieważ student płaci z góry za samą możliwość uczestnictwa w zajęciach (i ich zaliczenia), a więc jeśli z własnej winy musi uczęszczać na nie jeszcze raz, można go zobowiązać do sfinansowania swojej nieudolności.
Studentów-poprawkowiczów wsparł ostatnio Rzecznik Praw Obywatelskich, dr Janusz Kochanowski. W piśmie do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego zasugerował on, że "pogląd, iż pobieranie takich opłat stanowi wyłącznie przejaw zdobywania dodatkowych dochodów dla uczelni, nie wydaje się pozbawiony racjonalności".
Poprzedni szef resortu, Michał Seweryński, był bardziej łaskawy dla osób, którym powinęła się noga na egzaminie w pierwszym terminie i pod koniec sprawowania urzędu wezwał rektorów podległych sobie uczelni, aby zaprzestali pobierać opłaty za poprawki. Jego następczyni, Barbara Kudrycka, nie jest już jednak tak łagodna dla oblewających egzaminy studentów, aczkolwiek zgadza się z RPO co do potrzeby ustalenia precyzyjnych reguł w tej dziedzinie. Ma się tym zająć powołany już przez nią zespół do spraw reformy szkolnictwa wyższego i nauki, pracujący nad optymalnym modelem finansowania uczelni.
Aby uniknąć wszelkich wątpliwości, Ministerstwo Nauki zastanawia się także nad precyzyjnym zdefiniowaniem pojęcia "studia". Trzeba bowiem dokładnie określić, z czego ma prawo korzystać płacący czesne student, a za jakie dodatkowe usługi edukacyjne można od niego żądać dopłaty. Dopiero po wyraźnym zdefiniowaniu tego, co wiąże się z tak zwanym tokiem studiów, wprowadzone zostaną jasne i jednoznaczne reguły, dotyczące wszelkich - nie tylko finansowych - kwestii, ujawniających się na linii: studenci-władze uczelni.
Na koniec chcę - jako wykładowca, zatrudniony od 27 lat w państwowej szkole wyższej - zadeklarować, że osobiście nigdy nie myślałem, wpisując komukolwiek dwóję do indeksu, o przyczynianiu się tym samym do wzbogacania mojego miejsca pracy, a więc pośrednio i mnie samego (chociaż uzyskane z poprawek pieniądze bynajmniej nie wpływają na wysokość pensji pracowników, lecz służą innym ogólnouczelnianym celom).
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE