Może to nieładnie z mojej - jako chrześcijanina - strony, ale nie jestem jakoś w stanie wykrzesać z siebie choćby odrobiny współczucia dla generała Wojciecha Jaruzelskiego, który trafił parę dni temu do szpitala w związku z poważnymi problemami zdrowotnymi. Jego żona powiedziała dziennikarzom, że mąż cierpi nie tylko fizycznie, ale także psychicznie, ponieważ nie ma już ochoty dalej żyć w atmosferze ciągłych oskarżeń o przeszłość i spędzać całych dni na wytoczonych mu procesach.
Jaruzelski ma prawo obawiać się surowych wyroków, jakie niewątpliwie wydałyby na niego sądy, gdyby dobiegły końca procesy, prowadzone przeciw niemu i jego wspólnikom za sowietyzację Polski po 1945 roku. Zdał sobie chyba wreszcie sprawę z tego, że musi odpowiedzieć tak za masakrę grudniową 1970 roku, jak i za stan wojenny. Wcale nie dziwię się więc, iż uświadomienie sobie tej prawdy mogło go psychicznie załamać. Pobyt w szpitalu ma jednak dla niego także dobrą stronę: odwleka i wydłuża w nieskonczoność procesy, w których jest głównym oskarżonym.
Nie wzrusza mnie jednak ani trochę obecny, przeszły, ani przyszły stan duszy Jaruzelskiego. Na współczucie zasługują bowiem wyłącznie ofiary komunistycznego reżimu, a nie jego główni architekci, szczerze pragnący jeszcze pod koniec lat 80. minionego wieku bronić socjalizmu w Polsce w imię obcej racji stanu, której wiernie służyli przez całe życie Gdyby sytuacja geopolityczna potoczyła się wówczas nieco inaczej, mielibyśmy prawdopodobnie powtórkę z 13 grudnia 1981 roku, a nie "okrągły stół" i poważne zmiany ustrojowe. Niech więc leczący w luksusowych warunkach rządowej lecznicy dolegliwości swego ciała oraz duszy Jaruzelski nie liczy na to, iż z litości zapomniane zostaną mu zbrodnie, jakie popełnił przeciw Polsce i Polakom tylko dlatego, że trafił do szpitala, co zresztą w jego wieku nie jest niczym nadzwyczajnym.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE