„Armia USA po raz pierwszy w historii ujawniła plany bombardowań nuklearnych z czasów zimnej wojny. Gdyby weszły w życie, Warszawa, Poznań i kilkanaście innych miast w Polsce przestałoby istnieć” - napisał Bartosz Węglarczyk w „Rzeczpospolitej”.
Opracowanie pt. „Studium Wymagań Broni Nuklearnej Strategicznego Dowództwa Lotniczego na rok 1959” jest jedynym odtajnionym dokumentem tego typu nie tylko w historii USA, lecz wszystkich mocarstw nuklearnych i zawiera 1200 celów w krajach bloku wschodniego oraz w Chinach, jakie amerykańskie lotnictwo strategiczne miałoby zbombardować przy użyciu bomb nuklearnych w razie wybuchu III wojny światowej (w tamtym czasie nie było jeszcze balistycznych rakiet międzykontynentalnych).
„Każdy cel ma swoją kategorię priorytetu, każdy cel ma też przypisany odpowiedniej wielkości ładunek nuklearny. Najwyższe priorytety mają bazy lotnicze w ZSRR, gdzie w latach 50. stacjonowały radzieckie bombowce strategiczne. Każda strona zimnej wojny planowała szybkie uderzenie, by uniemożliwić lub ograniczyć przeciwnikowi odpowiedź przy użyciu broni atomowej. Po zniszczeniu lotnictwa ZSRR oraz ich sojuszników w kolejnych nalotach nuklearnych Amerykanie chcieli zniszczyć infrastrukturę transportową i energetyczną państw Układu Warszawskiego. Stratedzy Pentagonu zakładali, że w przypadku tak wysokich strat w infrastrukturze i ludziach Sowieci zrezygnują z dalszych działań wojennych. W samej Moskwie studium wylicza więc 180 celów, w tym 12 lotnisk. Pod względem ilości celów na drugim miejscu znajduje się Leningrad (dzisiejszy St. Petersburg), w którym amerykańscy planiści naliczyli ponad 140 celów” - czytamy w artykule Węglarczyka.
O ile na Związek Sowiecki miano zrzucić ładunki termonuklearne o bardzo dużej sile rażenia (kilkaset razy większej niż bomba zrzucona na Hiroshimę), o tyle w stosunku do innych krajów Układu Warszawskiego przewidywano używać broni mniejszego kalibru, aby dać do zrozumienia ludności tych państw, że są one traktowanie nieco łagodniej.
„- Jest to plan będący elementem strategicznej koncepcji zmasowanego odwetu, którą w pierwszej fazie zimnej wojny Amerykanie uznawali, ze względu na rozwój własnego potencjału jądrowego, za jedynie skuteczną formę powstrzymania Sowietów. Sowieci z kolei rozwijali dopiero swój program atomowy, ale mieli przewagę w wojskach konwencjonalnych i na tym budowali koncepcję ataku na Zachód” - powiedział „Rzeczpospolitej” autor książki pt. „Atomowy szpieg” o pułkowniku Ryszardzie Kuklińskim profesor Sławomir Cenckiewicz
Na ujawnionej i znacznie rozszerzonej w późniejszych latach liście celów Pentagonu znalazło się 17 obiektów w Polsce: bazy lotnicze i komunikacyjne, lotniska wojskowe i cywilne w lub w pobliżu Łeby, Tarnowa, Przemyśla, Mrągowa, Gliwic, Powidza, Dęblina, Wałbrzycha, Bielawy, Jędrzychowic, Ludwikowic Kłodzkich, Dzierżoniowa, Żarowa, Świdnicy, Sosnowca, Władysławowa, Włocławka oraz dwa duże miasta z wieloma celami.
„W Poznaniu Amerykanie wyliczają trzy cele dla uderzeń nuklernych. To lotniska: Bednary, Krzesiny oraz Ławica. W samej Warszawie amerykańscy stratedzy wyliczają aż 15 celów wartych zbombardowania przy użyciu broni atomowej, nie licząc trzech lotnisk na Bemowie, Okęciu i w Modlinie oraz celów w trzech miejscowościach wokół Warszawy: w Ożarowie, Piastowie i Pruszkowie. Owe 15 celów w Warszawie to węzły komunikacyjne, port na Wiśle, infrastruktura energetyczna, infrastruktura telewizyjna, dowództwo lotnictwa, składy broni i amunicji oraz warsztaty kolejowe. Eksperci twierdzą, że przy tak dużej liczbie celów w Warszawie Amerykanie zapewne zdecydowaliby się tu na użycie bomb atomowych dużego rażenia, by mieć pewność zniszczenia wszystkich celów podczas jednego nalotu” - napisał Węglarczyk.
Gdyby Sowieci rozpoczęli planowaną do połowy lat 80. ubiegłego wieku III wojnę światową przeciw państwom NATO, Polska ucierpiałaby w wyniku zniszczeń po wybuchu oraz skażenia radioaktywnego nie tylko po uderzeniu w cele w naszym kraju, ale także w ówczesnych Niemieckiej Republice Demokratycznej i Czechosłowacji oraz na dzisiejszej Litwie, Białorusi i Ukrainie.
„Ujawnienie planu z 1959 r. jest bardzo ważnym wydarzeniem z wielu powodów, ale m.in. dlatego, że dzięki niemu lepiej rozumiemy motywy, jakimi kierował się płk Ryszard Kukliński podejmując współpracę z CIA. Wspomniał on bowiem wielokrotnie, że chciał zrobić wszystko, by uniknąć zniszczenia Polski w wyniku nieuchronnego uderzenia nuklearnego NATO w razie wybuchu wojny z Układem Warszawskim” - czytamy w artykule.
To właśnie on rysował na tajnych mapach Układu Warszawskiego grzyby przewidywanych kontruderzeń nuklearnych Paktu Północnoatlantyckiego po rozpoczęciu przez Moskwę ofensywy na Zachód.
„- Z tych amerykańskich planów odwetowych Kukliński zdał sobie sprawę po raz pierwszy najpewniej na początku 1964 r., podczas ćwiczeń Zima'64 w okolicach Bornego Sulinowa. To wówczas zrozumiał, że w razie III wojny światowej Polaków czeka atomowy Holocaust, a więc zagłada milionów ludzi i zrównanie z ziemią najważniejszych miast, ośrodków przemysłowych, infrastruktury strategicznej i miejsc koncentracji wojsk” - dodał prof. Cenckiewicz w rozmowie z dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.
Pozwolę sobie przytoczyć dotyczący tego zagadnienia obszerny fragment rozmowy płk. Kuklińskiego z ówczesnym szefem Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego generałem Bolesławem Chochą. Po raz pierwszy wspomniał o niej podczas spotkania w sali Filharmonii Krakowskiej wieczorem 30 kwietnia 1998 roku, dzień po wręczeniu mu Honorowego Obywatelstwa Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa, a potem uszczegółowił na moją prośbę.
Oto jego relacja:
- Któregoś wieczora w lipcu 1970 roku gen. Chocha omawiał ze mną plan kolejnych manewrów Układu Warszawskiego, które opracowywałem dla sowieckich marszałków. Tak naprawdę był to najbardziej aktualny plan III wojny światowej, jaką Kreml przygotowywał już od dawna. Pamiętam, że staliśmy nad wielką mapą, na której uwidocznione były ruchy wojsk pierwszego i drugiego rzutu UW oraz planowane kierunki przeciwuderzeń armii państw NATO. W samym środku, na linii Wisły, narysowane były moją ręką przewidywane miejsca 30-40 uderzeń jądrowych, którymi dowództwo NATO zamierzało zniszczyć nasz pierwszy rzut strategiczny - składający się w głównej mierze z Ludowego Wojska Polskiego i z Północnej Grupy Wojsk UW - zaraz po ataku Układu (nuklearnym lub konwencjonalnym) na kluczowe miejsca koncentracji ich jednostek w zachodniej Europie.
Generał był wyraźnie podenerwowany, w pełni zdawał sobie bowiem sprawę, że w pierwszych godzinach III wojny centrum Polski dosłownie wyparuje, nasza armia przestanie istnieć, pozostaną z niej tylko najwyżsi rangą sztabowcy zawczasu ukryci w przeciwatomowych schronach. W pewnej chwili zadumał się i powiedział ni to do siebie, ni to do mnie:
- Jestem w służbie od początku istnienia LWP i jeszcze nigdy nie przeprowadzaliśmy ćwiczeń obronnych, zawsze tylko atak, atak i atak. Wiem, że oficjalna doktryna Układu mówi wyłącznie o obronie, a tak naprawdę przygotowujemy się jedynie do ofensywy, ale są przecież pewne granice. Jesteśmy w końcu polskim wojskiem i powinniśmy - nawet w ramach tych agresywnych planów - wreszcie pomyśleć o obronie naszych rodaków.
Ponieważ od kilku lat myślałem dokładnie tak samo, odpowiedziałem:
- Panie generale, jest Pan najbliżej ministra Jaruzelskiego i w ogóle władz PRL. Trzeba im wreszcie uświadomić, że działamy na szkodę Polski, wypełniając wszystkie życzenia Sowietów. Sam o tym wiem najlepiej, bo przecież zlecając mi ściśle tajne zadania, oni nie kryją tego, że marzą o pochodzie na Zachód.
Chocha żachnął się:
- Czy myślisz, że ktoś z naszych przełożonych odważy się postawić Kremlowi? Oni doskonale wiedzą, że z Sowietami nie można się dogadywać, ani pertraktować, trzeba tylko posłusznie i bezkrytycznie wypełniać ich rozkazy, nawet jeżeli oznaczają zgubę dla nas.
I wtedy powiedziałem coś, o co sam bym się jeszcze chwilę wcześniej nie podejrzewał:
- Skoro nie można się dogadać z „naszymi”, to może trzeba zacząć rozmawiać z „tamtymi”.
Chocha zastygł nad mapą. Po trwających dla mnie wieczność kilku sekundach powiedział dość oschle:
- Panie pułkowniku, nasze dywagacje zaszły za daleko i - jak rozumiem - miały charakter czysto teoretyczny. Umówmy się, że tej rozmowy w ogóle nie było.
Kiedy byłem już przy drzwiach, usłyszałem jeszcze:
- Mógłbym wysłać Was na attaché wojskowego do Waszyngtonu.
Dopiero po wyjściu z jego gabinetu w pełni dotarło do mnie to, co powiedziałem. Nie wykluczałem, że następnego dnia przyjdzie po mnie żandarmeria i zacznie się proces o planowanie zdrady stanu. Okazało się jednak, że źle oceniłem swojego przełożonego. Kiedy wezwał mnie na następne spotkanie, powiedział jak gdyby nigdy nic:
- Rysiu, byłoby dobrze, gdybyś w tym roku też wybrał się na swoją ulubioną wyprawę żeglarską do portów zachodniej Europy. Trzeba dokładnie rozeznać ten teatr przyszłych działań wojennych, skoro to nam Sowieci przydzielili zadanie zdobycia Danii i północnych Niemiec.
Strzeliłem obcasami i zrozumiałem: gen. Chocha dawał mi wyraźny sygnał, abym płynął do zachodniej Europy, chociaż parę dni wcześniej niedwuznacznie zasugerowałem podjęcie kontaktów z „tamtymi”. Czy mogła być zaś lepsza okazja do ich nawiązania niż taki rejs? Czułem, że mam cichą akceptację, a może i ochronę z bardzo wysokiego szczebla.
I tak zaczęła się moja misja.
Ujawnione właśnie przez Amerykanów „Studium Wymagań Broni Nuklearnej Strategicznego Dowództwa Lotniczego na rok 1959” w pełni potwierdza słuszność myślenia i późniejszego działania płk. Ryszarda Kuklińskiego.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE