Od 1989 roku zdołaliśmy już przyzwyczaić się do tego, że z pejzażu naszych miast znikają sklepy i inne lokale użytkowe, które wydawały się tak mocno związane z danym miejscem, iż mogło się wydawać, że nie ruszy ich żadna siła, nawet prawa wolnego rynku.
Jest jednak inaczej i starsi Polacy coraz częściej ze zdumieniem stwierdzają, że tam, gdzie od niepamiętnych czasów funkcjonował zegarmistrz, szewc, czy restauracja jest już coś nowego, najczęściej bank lub lokal gastronomiczny.
Ostatnio taki szok przeżyli krakowianie. Z pałacu Spiskiego na linii C-D Rynku Głównego wyprowadziły się delikatesy, w których zakupy robiło wiele pokoleń mieszkańców dawnej stolicy Polski, a także turystów z całego świata.
Jak ustaliła „Gazeta Wyborcza”, Podwawelskiej Spółdzielni Spożywców skończyła się umowa najmu zawarta z aktualnym właścicielem budynku Bogdanem Steinhoffem.
„- Spółdzielnia prowadziła delikatesy od 1984 roku. Musieliśmy zrezygnować ze względu na znaczną podwyżkę czynszu. Nie wiemy, jakie są dalsze plany właściciela” - powiedziała gazecie prosząca o anonimowość pracownica PSS.
Dziennikarze dowiedzieli się, że opłata czynszowa wzrosła z około 20 do 100 tysięcy złotych miesięcznie, czego nie wytrzymała spółdzielnia. Właściciel nie chce zdradzić pomysłu na zagospodarowanie tego miejsca.
„- Podwawelska Spółdzielnia Spożywców wypowiedziała umowę najmu. Nie jestem gruboskórny, nie wyrzuciłem ich z lokalu, po prostu otrzymałem od spółdzielni wypowiedzenie. Planów na przyszłość nie chcę jeszcze ujawniać, ale na pewno są związane z dotychczasową branżą” - wyjaśnił na łamach „GW” Steinhoff.
Delikatesy przy Rynku Głównym 34 swój rozkwit przeżywały w siermiężnej epoce PRL, wyróżniając się na tle sklepowej szarzyzny. Można tam było kupić luksusowe towary w wysokiej, ale możliwej do zaakceptowania - raz na jakiś czas - cenie. Pamiętam, że w latach licealno-studenckich zaglądałem tam niemal codziennie wyczekując momentu, kiedy na pięknych, drewnianych półkach pojawi się francuski szampan, szwajcarska czekolada i sery, włoskie wino wytrawne oraz inne, niedostępne gdzie indziej frykasy z krajów kapitalistycznych.
Podobnie pamięta je niewiele ode mnie starszy działacz opozycji antykomunistycznej, obecnie polityk Platformy Obywatelskiej Bogusław Sonik.
„- W szarości PRL-u nawet sama nazwa <delikatesy> brzmiała bardzo poważnie. Wchodząc do sklepu z eleganckim, drewnianym wystrojem, czuło się zapach mielonej kawy, pomarańczy, czasem czekolady. W środku wisiał bażant, a kolega twierdzi, że widział nawet wypchanego dzika. Sklep zawsze był dobrze wyposażony - jeśli w ogóle cokolwiek pojawiało się na rynku, było wiadomo, że w pierwszej kolejności trafi właśnie do tych delikatesów. Pamiętam, że wielokrotnie staliśmy z kolegą w kolejce po margarynę wykorzystywaną potem do czekoladowego murzynka. Po upadku PRL-u delikatesy zdziadziały, nie potrafiły wykorzystać swojej szansy na dalszą działalność” - wspominał w rozmowie z gazetą.
Popularnie nazywało się ten sklep „Hawełką”, ponieważ w 1881 roku krakowski restaurator Antoni Hawełka przeniósł do pałacu Spiskiego swój sklep kolonialny, a obok otworzył istniejącą do dzisiaj ekskluzywną restaurację.
„- Delikatesy składały się z dwóch części - garmażeryjnej po lewej stronie i cukierniczo-alkoholowej po prawej. Po lewej stronie znajdował się sklep pana Grossego, przełożonego zboru ewangelickiego. Sklepy nie stanowiły dla siebie konkurencji, gdyż Grosse posiadał winnice na Węgrzech i zajmował się głównie winem oraz rybami, natomiast Hawełka inwestował w asortyment cukierniczy. Po śmierci Hawełki pałac Spiski przejęła rodzina Macharskich (stryj kardynała Franciszka Macharskiego był spadkobiercą Hawełki) i prowadzeniem sklepu zajął się bratanek kardynała Leopold Macharski. W 1945 roku lokal trafił do przetwórni Spółdzielczo-Handlowej <Przełom>. Grossego wyrzucono przed 1949 rokiem i upaństwowiono sklep. Przejął go Miejski Handel Detaliczny, natomiast po 1990 roku sklep stał się własnością prywatną” - przypomniał historię tego miejsca na łamach „Gazety Wyborczej” Krzysztof Jakubowski z Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa.
Nie wiadomo, co stanie się z historycznym wyposażeniem delikatesów, ponieważ w rejestrze zabytków nie ma wpisu dokumentującego ich wartość. Są to jednak niezwykle cenne elementy stanowiące o specyfice nie istniejących już delikatesów.
I tak przybyło w Krakowie kolejne miejsce, które - cokolwiek w nim będzie w przyszłości - pozostanie w naszej pamięci jako przesiąknięte specyficznym, luksusowym w epoce PRL zapachem delikatesy „Hawełka”.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE