Wszystko odbyło się zgodnie z przewidywaniami. Nowe wagoniki kolejki linowej na Kasprowy Wierch wywiozły pierwszych turystów i narciarzy w sobotnie przedpołudnie 15 grudnia, a na dachu dolnej stacji w Kuźnicach pojawili się ekolodzy, by zaprotestować przeciw dwukrotnemu (ale tylko - na mocy decyzji ministra środowiska - w sezonie zimowym) zwiększeniu jej przepustowości, czyli ze 180 na 360 osób na godzinę.
Tak rozpoczął się nowy etap w dziejach popularnej "babci", bo tak najczęściej określają najstarszą kolej linową w Polsce ci, którzy kiedykolwiek z niej korzystali, a więc prawdopodobnie większa część Polaków. Wprawdzie uroczyste jej otwarcie po generalnym remoncie zaplanowano dopiero na 18 stycznia 2008 roku, to jednak z powodzeniem funkcjonuje już ona od połowy grudnia. A ponieważ dwa dni przed pierwszym - po wyjątkowo długiej przerwie - kursem w Tatrach spadło sporo śniegu, narciarze mają powody do radości.
Chętnych do wyjazdu w górę jako pierwszych było tak wielu, że kolejka po bilety w Kuźnicach ustawiła się już o 6,00 rano. Miejscówka z dziewiczego kursu będzie stanowić miłą pamiątkę i powód do uzasadnionej dumy w gronie miłośników białego szaleństwa na "świętej górze" polskiego narciarstwa.
Stare wagoniki trafią do Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem. Znajdą się tam też fragmenty liny nośnej oraz urządzeń, dzięki którym kolejka bezpiecznie (bez ani jednego wypadku) woziła pasażerów przez 70 lat. Pamiętające przedwojenne czasy konstrukcje zastąpione zostały nowoczesnymi, których sercem jest elektronika.
Śmiało można powiedzieć, że kolejkę wybudowano niemal od nowa. Wymieniono bowiem nie tylko wagoniki i liny nośne (zawierają światłowód, który pomoże w komunikacji między stacjami), ale także podpory. Pracowali przy tym inżynierowie i robotnicy z zabrzańskiego Mostostalu, nadzorowani przez specjalistów ze szwajcarskiej firmy Garaventa, wchodzącej w skład austriackiego koncernu Doppelmeyr. Każdy, kto jeździł na nartach w Alpach wie, że obie te firmy są potentatami w zakresie budowy wyciągów różnych rodzajów: od nieco już dziś archaicznych orczyków poprzez kolejki krzesełkowe aż do gondolowych (w tym tzw. tramwajów, przewożących ponad 100 osób, niekiedy na dwóch poziomach).
Wyprodukowane przez Garaventę wagoniki są trzy razy większe od poprzednich i znacznie bardziej przeszklone, co pozwala na wygodniejsze i lepsze podziwianie zapierających - zwłaszcza nowicjuszom - dech w piersiach górskich widoków. Suną też szybciej (podróż trwa 12 zamiast dotychczasowych 20 minut) po podwójnej linie nośnej, co czyni kolejkę odporną na podmuchy wiatru. Jest to dobra wiadomość dla narciarzy, bo jakże często przeżywali oni okrutne rozczarowanie, kiedy po przyjeździe do Kuźnic odbijali się od zamkniętych drzwi dolnej stacji, nad którymi widniał napis: "kolej nieczynna do odwołania z powodu silnego wiatru". Oczywiście na halny nie pomoże i podwójna lina, ale w przypadku wiatrów o mniejszej sile będzie można wyjechać na "świętą górę".
Dokonany kosztem 70 milionów złotych w ciągu 8 miesięcy (ale budowa trwała - o ileż bardziej prymitywnymi metodami - niespełna 7!) remont nie ominął również peronów na wszystkich trzech stacjach (Kuźnice, Myślenickie Turnie, Kasprowy Wierch). Zamontowano na nich ruchome platformy, automatycznie przybliżające się do wjeżdżającego wagonika. Perony są też przystosowane do obsługi osób niepełnosprawnych (dzięki windom).
Patrząc teraz na supernowoczesną kolejkę nie mamy już żadnych powodów, aby wstydzić się, że odstaje ona od narciarskiej infrastruktury w Alpach, w które jeździ od początku lat 90. ubiegłego wieku coraz więcej Polaków. Mimo że nowe wagoniki zabierają dwukrotnie więcej pasażerów (czyli 60) nie sądzę jednak, aby zmniejszyły się długie ogonki chętnych do wyjazdu nią, szczególnie w okresie letnich i zimowych ferii szkolnych.
Można też zakładać w ciemno, że protestów przeciw zwiększeniu przepustowości kolejki na Kasprowy nie zaprzestaną ekologowie. Warto pamiętać, że miała ona swoich zaprzysięgłych wrogów jeszcze przed rozpoczęciem inwestycji. Na znak protestu przeciw wdrożeniu w 1935 roku pomysłu ówczesnego wiceministra komunikacji i zarazem zapalonego narciarza Aleksandra Bobkowskiego do dymisji podała się cała Państwowa Rada Ochrony Przyrody z jej przewodniczącym, słynnym uczonym profesorem Władysławem Szaferem. Po zakończeniu budowy ekolodzy (chociaż w tamtych czasach pewnie tak ich jeszcze nie nazywano) parę razy występowali z projektami jej rozebrania.
Nic dziwnego, że i dzisiaj budzi ona liczne kontrowersje w gronie ludzi, którzy chcieliby jeśli nie ograniczyć, to przynajmniej zahamować ruch turystyczny w Tatrach. Nie mogą się oni pogodzić z dokonanym już przed z górą 70 laty faktem w postaci przeznaczenia okolic Kasprowego Wierchu na potrzeby "niedzielnych" turystów oraz narciarzy. Lepiej chyba jednak, żeby skumulować ten spory ruch w jednym zakątku Tatr, nie szukając kolejnych stoków dla miłośników białego szaleństwa, bo od kiedy mamy swobodny i wcale niezbyt drogi dostęp do alpejskich kurortów, znaczna ich część obiera w zimie kierunek na tamtejsze zbocza.
Choćby więc Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot oraz inne stowarzyszenia ekologów usiłowały blokować kolejkę z Kuźnic na Kasprowy Wierch, wieszając transparenty i przykuwając się do podpór, będzie ona nadal wozić w obie strony pragnących zażyć wysokogórskiego powietrza ceprów, a tylko w górę narciarzy i snowboardzistów. Bo Alpy Alpami, ale dla starszego i średniego pokolenia amatorów szusowania w dół na dwóch bądź jednej desce urok zjazdu ze "świętej góry" jest czymś nie do powtórzenia nawet w ekskluzywnych stacjach narciarskich Austrii, Włoch, Niemiec, Szwajcarii, czy Francji.
Jerzy Bukowski
KATALOG FIRM W INTERNECIE