Jest muzykiem, kompozytorem, wykonawcą i odtwórcą. Jazzmanem. Trochę śpiewa, koncertuje, ale nigdy nie napisał słów do piosenek. W bilecie wizytowym ma wpisane jako zawód: Notary public, notariusz.
Mieszka w Nowym Jorku, a czasem w Krakowie, podróżuje pomiędzy tymi miastami i nie do końca się chyba określił, gdzie woli mieszkać. Wiesław Wilczkiewicz.
- Dla mnie jest pan przede wszystkim muzykiem, bo takiego pana znają w Krakowie. I w Polsce. Skąd więc ten drugi zawód?
Istotnie, jestem przede wszystkim muzykiem. Ale kiedy wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i zapytano mnie raz i drugi o zawód, to odpowiadałem niezmiennie: jestem muzykiem. No dobrze, mówiono, ale What are you doing for living? I to jest prawda. W Polsce byłem wyłącznie muzykiem, utrzymywałem się z muzyki. Aby w Ameryce żeby żyć z muzyki, trzeba mieć dużo szczęścia i być ogromnie przedsiębiorczym. W Ameryce nawet wybitni muzycy najczęściej mają jakiś drugi zawód, który jest podstawą ich egzystencji. Ale notariusz w Nowym Jorku nie zarabia dużych pieniędzy (w Polsce jest zawód z najwyższej finansowej półki - przyp. .ZR), mam w Nowym Jorku biuro podróży, ale zajmuję się także wizami studenckimi. Pracowałem również w szkolnictwie, między innymi w szkole językowej, gdzie młodzi ludzie z całego świata chcą uzyskać wizy studenckie. Jednak w tym wszystkim mieści się także muzyka, koncerty. Grywam duże imprezy, mam m.in. zespół jazzowy, który wykonuje głównie moje utwory. Występowałem w Nowym Jorku w Carnegie Hall w roku 1988, tam akompianowałem na gitarze Barbarze Moore, płyta została wysoko oceniona w tamtejszym fachowym piśmie jazzowym.
- Jest pan głównie gitarzystą...
Tak, ale również gram na elektrycznym basie, głównie z powodów czysto merkantylnych. Z czegoś trzeba żyć. Przez wiele dobrych lat grał w moim zespole Andrzej Zieliński, ten od "Skaldów". Na jednym z festiwali w Centrum Polsko - Słowiańskim także śpiewałem, ale to nie jest moja domena.
Do Ameryki przyjechałem po raz pierwszy w roku 1973 z Piotrem Szczepanikiem, potem graliśmy przez rok w jednym z polskich klubów we włoskiej dzielnicy w Chicago. Taka była w tamtym czasie Ameryka, kiedy miesięcznie za mieszkanie płaciło się sto dolarów! Te czasy wspominam z rozrzewnieniem. (Ale wówczas za sto dolarów miesięcznie żyła przez miesiąc w Polsce cała rodzina! - przyp. ZR) W roku 1978 grałem w Ameryce z kwintetem Ala Harvey’a, saksofonisty, który występował w bigbandzie Stena Kentona. Polscy muzycy występowali wówczas w Ameryce w polonijnych miejscach, mnie się udało i miałem współpartnerów w zespołach amerykańskich. To był czas, kiedy w Ameryce występował Stan Borys i miał bardzo dobre recenzje, polonijnej publiczności podobał się także Waldemar Kocoń. Ameryka tamtych lat, to był dobry okres dla polskich muzyków, wielu z nich jednak powróciło z czasem do kraju.
W roku 1995 byłem dyrektorem New Jersey Festival w amerykańskiej Częstochowie w Pensylwanii, tam występowali m.in. Kocoń, Kasia Sobczyk. Z moim zespołem Fly Ensamble śpiewała przez kilka lat m.in. Urszula Dudziak, występowaliśmy także w konsulacie RP w Nowym Jorku, w programie mieliśmy także kolędy.
- Pan również komponuje ...
Muzykę do różnych utworów, np. do "Zabawy" Mrożka, piosenki m.in. dla Andrzeja Zauchy, dla Kory, nagrywaliśmy piosenki z zespołem Dżamble. Ten zespół założyłem w roku 1966, wspólnie z Igorem Jareckim i Tadeuszem Gogoszem. Próby odbywaliśmy w Piwnicy pod Baranami. Zespół z czasem się rozpadł, próbowaliśmy go rewitalizować, ale nie wyszło. Myślę, że i dziś by on się na rynku odnalazł, to byli zdolni muzycy. Wówczas zaproponował mi grę w swom zespole Michaj Burano, on jest dzisiaj w San Francisco, nie wiem co robi.
- A pan? Dalej muzykowanie, czy agencja podróży?
Teraz jestem w Polsce, trochę zajmuję się budową własnego domu. Wcześniej nieco grałem z dużą orkiestrą w stylu brodwayowskim na statku wycieczkowym, dużym, 3,5 tysiąca pasażerów i 1500 załogi. Wbrew pozorom, to jest duża praca, z kilkunastu zabranych książek, nie przeczytałem do końca ani jednej. Na statku było sześć zespołów muzycznych. Gra się wiązanki utworów, wszystko leci ciurkiem, ani chwili przestoju, to trwa dobrze ponad godzinę. To jest całe widowisko z muzyką, tancerzami, światłem itp. Widownia liczy 1800 miejsc!
Ostatnio nagrałem płytę, mam ponadto koncerty w różnych miejscach w Krakowie. Moja płyta natomiast znalazła się w Tower Record, jako jedna z nielicznych płyt Polaków, którzy to zaliczyli, o tym informowała polonijna prasa nowojorska. To była pierwsza płyta, druga ma także bardzo dobre recenzje. Aranżacje tych utworów prezentowałem m.in. w Polish-Slavic Center for Art na koncercie polskiej muzyki i baletu, gdzie do mojej muzyki tańczyło kilku członków z baletu Metropolitan Opera, a choreografię robił Marian Żak
- Czyli nadal jest pan w dobrym kursie...
Powiem tak, jak mawiają o mnie muzycy: wiesz ty co, ty jesteś najbardziej znany z tego, że jesteś nieznany.
W tym coś jest. Muzycy znają mnie bardzo dobrze, zaś szersza publiczność nieco mniej. Może nie umiem odpowiednio zabiegać o popularność, nie mam oczywiście własnego pi-aru, impresariatu itp. Trwanie w muzyce daje mi jednak ogrom satysfakcji. W Ameryce tego rodzaju działalność traktuje się jako hobby, bo z tego się nie wyżyje. Trzeba by to było przekształcić w przedsiębiorstwo. W Polsce chyba łatwiej, akompaniowałem swego czasu na gitarze m.in. Szczepanikowi, Ewie Bem, Hani Banaszak, Krysi Pronko; byłem szefem muzycznym w Estradzie Krakowskiej i wtedy właśnie miałem własną orkiestrę Fly Ensamble, śpiewał z nią Wodecki. Robiliśmy wielkie imprezy w całej Polsce z udziałem polskich gwiazd estradowych. Z Manaamem nagrałem piosenkę "Oprócz błękitnego nieba...", która, jak się okazuje, jest najbardziej popularną piosenką w Polskim Radiu. Trochę satysfakcji.
Z muzykami jest tak, że są do końca życia muzykami.
Zbigniew Ringer
- Dla mnie jest pan przede wszystkim muzykiem, bo takiego pana znają w Krakowie. I w Polsce. Skąd więc ten drugi zawód?
Istotnie, jestem przede wszystkim muzykiem. Ale kiedy wyjechałem do Stanów Zjednoczonych i zapytano mnie raz i drugi o zawód, to odpowiadałem niezmiennie: jestem muzykiem. No dobrze, mówiono, ale What are you doing for living? I to jest prawda. W Polsce byłem wyłącznie muzykiem, utrzymywałem się z muzyki. Aby w Ameryce żeby żyć z muzyki, trzeba mieć dużo szczęścia i być ogromnie przedsiębiorczym. W Ameryce nawet wybitni muzycy najczęściej mają jakiś drugi zawód, który jest podstawą ich egzystencji. Ale notariusz w Nowym Jorku nie zarabia dużych pieniędzy (w Polsce jest zawód z najwyższej finansowej półki - przyp. .ZR), mam w Nowym Jorku biuro podróży, ale zajmuję się także wizami studenckimi. Pracowałem również w szkolnictwie, między innymi w szkole językowej, gdzie młodzi ludzie z całego świata chcą uzyskać wizy studenckie. Jednak w tym wszystkim mieści się także muzyka, koncerty. Grywam duże imprezy, mam m.in. zespół jazzowy, który wykonuje głównie moje utwory. Występowałem w Nowym Jorku w Carnegie Hall w roku 1988, tam akompianowałem na gitarze Barbarze Moore, płyta została wysoko oceniona w tamtejszym fachowym piśmie jazzowym.
- Jest pan głównie gitarzystą...
Tak, ale również gram na elektrycznym basie, głównie z powodów czysto merkantylnych. Z czegoś trzeba żyć. Przez wiele dobrych lat grał w moim zespole Andrzej Zieliński, ten od "Skaldów". Na jednym z festiwali w Centrum Polsko - Słowiańskim także śpiewałem, ale to nie jest moja domena.
Do Ameryki przyjechałem po raz pierwszy w roku 1973 z Piotrem Szczepanikiem, potem graliśmy przez rok w jednym z polskich klubów we włoskiej dzielnicy w Chicago. Taka była w tamtym czasie Ameryka, kiedy miesięcznie za mieszkanie płaciło się sto dolarów! Te czasy wspominam z rozrzewnieniem. (Ale wówczas za sto dolarów miesięcznie żyła przez miesiąc w Polsce cała rodzina! - przyp. ZR) W roku 1978 grałem w Ameryce z kwintetem Ala Harvey’a, saksofonisty, który występował w bigbandzie Stena Kentona. Polscy muzycy występowali wówczas w Ameryce w polonijnych miejscach, mnie się udało i miałem współpartnerów w zespołach amerykańskich. To był czas, kiedy w Ameryce występował Stan Borys i miał bardzo dobre recenzje, polonijnej publiczności podobał się także Waldemar Kocoń. Ameryka tamtych lat, to był dobry okres dla polskich muzyków, wielu z nich jednak powróciło z czasem do kraju.
W roku 1995 byłem dyrektorem New Jersey Festival w amerykańskiej Częstochowie w Pensylwanii, tam występowali m.in. Kocoń, Kasia Sobczyk. Z moim zespołem Fly Ensamble śpiewała przez kilka lat m.in. Urszula Dudziak, występowaliśmy także w konsulacie RP w Nowym Jorku, w programie mieliśmy także kolędy.
- Pan również komponuje ...
Muzykę do różnych utworów, np. do "Zabawy" Mrożka, piosenki m.in. dla Andrzeja Zauchy, dla Kory, nagrywaliśmy piosenki z zespołem Dżamble. Ten zespół założyłem w roku 1966, wspólnie z Igorem Jareckim i Tadeuszem Gogoszem. Próby odbywaliśmy w Piwnicy pod Baranami. Zespół z czasem się rozpadł, próbowaliśmy go rewitalizować, ale nie wyszło. Myślę, że i dziś by on się na rynku odnalazł, to byli zdolni muzycy. Wówczas zaproponował mi grę w swom zespole Michaj Burano, on jest dzisiaj w San Francisco, nie wiem co robi.
- A pan? Dalej muzykowanie, czy agencja podróży?
Teraz jestem w Polsce, trochę zajmuję się budową własnego domu. Wcześniej nieco grałem z dużą orkiestrą w stylu brodwayowskim na statku wycieczkowym, dużym, 3,5 tysiąca pasażerów i 1500 załogi. Wbrew pozorom, to jest duża praca, z kilkunastu zabranych książek, nie przeczytałem do końca ani jednej. Na statku było sześć zespołów muzycznych. Gra się wiązanki utworów, wszystko leci ciurkiem, ani chwili przestoju, to trwa dobrze ponad godzinę. To jest całe widowisko z muzyką, tancerzami, światłem itp. Widownia liczy 1800 miejsc!
Ostatnio nagrałem płytę, mam ponadto koncerty w różnych miejscach w Krakowie. Moja płyta natomiast znalazła się w Tower Record, jako jedna z nielicznych płyt Polaków, którzy to zaliczyli, o tym informowała polonijna prasa nowojorska. To była pierwsza płyta, druga ma także bardzo dobre recenzje. Aranżacje tych utworów prezentowałem m.in. w Polish-Slavic Center for Art na koncercie polskiej muzyki i baletu, gdzie do mojej muzyki tańczyło kilku członków z baletu Metropolitan Opera, a choreografię robił Marian Żak
- Czyli nadal jest pan w dobrym kursie...
Powiem tak, jak mawiają o mnie muzycy: wiesz ty co, ty jesteś najbardziej znany z tego, że jesteś nieznany.
W tym coś jest. Muzycy znają mnie bardzo dobrze, zaś szersza publiczność nieco mniej. Może nie umiem odpowiednio zabiegać o popularność, nie mam oczywiście własnego pi-aru, impresariatu itp. Trwanie w muzyce daje mi jednak ogrom satysfakcji. W Ameryce tego rodzaju działalność traktuje się jako hobby, bo z tego się nie wyżyje. Trzeba by to było przekształcić w przedsiębiorstwo. W Polsce chyba łatwiej, akompaniowałem swego czasu na gitarze m.in. Szczepanikowi, Ewie Bem, Hani Banaszak, Krysi Pronko; byłem szefem muzycznym w Estradzie Krakowskiej i wtedy właśnie miałem własną orkiestrę Fly Ensamble, śpiewał z nią Wodecki. Robiliśmy wielkie imprezy w całej Polsce z udziałem polskich gwiazd estradowych. Z Manaamem nagrałem piosenkę "Oprócz błękitnego nieba...", która, jak się okazuje, jest najbardziej popularną piosenką w Polskim Radiu. Trochę satysfakcji.
Z muzykami jest tak, że są do końca życia muzykami.
Zbigniew Ringer
KATALOG FIRM W INTERNECIE
Ostatnio Dodane
Polska firma remontowa w Nowym Jorku. Oliwa Construction
Polski adwokat na Staten Island. Beata Gadek na sprawy imigracyjne i nieruchomościowe w Nowym Jorku
Polski dentysta, protetyk w Nowym Jorku. Bożena Piekarz-Lesiczka, DDS na Greenpoincie
Propozycja na filmowy małżeński wieczór
Polska agencja na sprawy imigracyjne i proste rozwody w Nowym Jorku. Divorce and Immigration Services na Greenpoincie
Dom pogrzebowy na Greenpoincie. Sparrow-A Contemporary Funeral Home Inc. przy kościele St. Stanislaus Kostka w Nowym Jorku
Polski internista w Nowym Jorku. Danuta Kurstein wykonuje badania imigracyjne w Yonkers i na Greenpoincie
zobacz wszystkie