Każda armia pięknie i bojowo wygląda na defiladzie, do której przygotowuje się przez kilka dni. Tak też zaprezentowało się Wojsko Polskie w dniu swojego święta 15 Sierpnia w Warszawie, budząc podziw obserwatorów i dumę polityków.
Ale czy nasza armia rzeczywiście jest taka wspaniała i gotowa do obrony granic nie tylko Polski, lecz również NATO?
Ekspert Ośrodka Studiów Strategicznych Krzysztof Rak przywrócił w Onecie właściwy ogląd sytuacji, w jakiej znajduje się Wojsko Polskie.
Oto obszerne fragmenty z jego bardzo ważnego, ale także niezwykle gorzkiego tekstu.
Prawda o stanie polskiej armii przenika z rzadka, najczęściej za sprawą wypowiedzi emerytowanych wojskowych. Przed przeszło rokiem generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, zauważył, że Rosjanie dojdą do Warszawy w ciągu 3-4 dni. Przed kilkoma miesiącami generał Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego, przedstawił druzgocący raport na temat stanu obronności naszego kraju. Dowodził, że Polska jest w praktyce bezbronna: nie istnieje system powszechnego szkolenia obronnego, jednostki wojskowe są niewłaściwie rozlokowane, a obrona cywilna działa źle.
Na papierze nasza armia liczy 100 tys. osób, ale większość to urzędnicy w mundurach. Eksperci nie są zgodni, ilu żołnierzy moglibyśmy wystawić w polu. Może 20 tys., a może nawet 30 tys. Ale jaka będzie ich zdolność bojowa? Nasza armia słynie z nadmiaru generałów i pułkowników oraz braku szeregowych.
Od dwudziestu lat dyskutujemy nad tym, że wojska operacyjne winny być wzmocnione nawet kilkusettysięcznymi siłami obrony terytorialnej. Jak na razie kończy się tylko na gadaniu.
Chwalimy się wydatkami na zbrojenia. Od 2016 r. mamy przeznaczać na obronę 2% naszego PKB. To niby nieźle w stosunku do naszych zachodnich sojuszników. Ale przecież to nie z nimi powinniśmy się porównywać, a z potencjalnym wrogiem. Warto więc przypomnieć, że Rosja w 2014 roku wydała na armię przeszło 4% swojego PKB. A zatem powinniśmy co najmniej podwoić sumy przeznaczone na ten cel. (…)
Przed 10 lat postanowiliśmy zakupić samoloty F-16. Po dziś dzień nie są one w pełni uzbrojone. A co najgorsze, grozi im, że zostaną zniszczone w pierwszych godzinach ewentualnego konfliktu. Polska nie ma bowiem skutecznego systemu obrony przeciwrakietowej i przeciwlotniczej. (…)
Zakupiliśmy system obrony antyrakietowej, którego najważniejszym elementem ma być nowa wersja rakiet Patriot, której jeszcze nie ma. Za kilkanaście miliardów dolarów kupiliśmy więc kota w worku. Zakup śmigłowców Caracal i pocisków manewrujących JASSM też budzi ogromne zastrzeżenia, a szczególnie wynegocjowana cena.
Polscy politycy wmawiają nam, że jesteśmy członkiem najsilniejszego sojuszu wojskowego na kuli ziemskiej. Do niedawna ukrywali jednak, że w tym ekskluzywnym klubie mamy członkostwo drugiej kategorii. (…)
W razie ewentualnego ataku Sojusz planuje nas wesprzeć 5 dywizjami, my ze swej strony winniśmy wystawić 4. Wiadomo wszakże, że obrona nowych członków oparta jest na założeniu, że atak poprzedzą długotrwałe przygotowania agresora, które zostaną dostrzeżone przez sojuszniczy wywiad. A co jeśli dojdzie do ataku z zaskoczenia? (…)
W przypadku zaskakującego ataku zmasowanych sił wroga NATO nie przewiduje udziału w pierwszej fazie konfliktu (obrony zaatakowanego terytorium). Sojusz w najlepszym dla nas scenariuszu może co najwyżej odwojować wcześniej zajęte terytorium.
Strategia obrony nowych członków, w gruncie rzeczy otwiera furtkę potencjalnemu agresorowi, który może się czuć bezkarny, pod warunkiem że z zaskoczenia przeprowadzi blitzkrieg. Rosjanie efekt zaskoczenia mogą osiągnąć np. wykorzystując do koncentracji wojsk ćwiczenia Zapad, sukcesywnie organizowane w Zachodnim Okręgu Wojskowym Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. (…)
Dobrze, że skończyliśmy udawać, że jesteśmy równoprawnym członkiem Sojuszu i zaczęliśmy domagać się od naszych partnerów poważnego traktowania. Ale to nie wystarcza. Czas zrozumieć, że nikt za nas nie weźmie odpowiedzialności za bezpieczeństwo naszego kraju. Prawda jest taka, że słabej Polsce nikt nie przyjdzie z pomocą. Otrzymamy ją tylko pod dwoma warunkami, że będzie to w interesie naszych sojuszników oraz że będziemy bronić się sami dostatecznie długo.
Trzeba więc wzmocnić nasze zdolności obronne.
Tylko że takie wzmocnienie bardzo dużo kosztuje i wymaga też przeorientowania sposobu myślenia Polaków, którzy od chwili wejścia naszego kraju do NATO bezzasadnie uwierzyli, że jesteśmy już całkiem bezpieczni i możemy wydawać pieniądze na inne cele niż obronność.
A przecież stara, lecz wciąż obowiązująca zasada głosi: „Si vis pacem, para bellum”. Żeby skutecznie szykować się zaś do ewentualnego odparcia napaści wrogów trzeba ponieść różnorakie koszty i wyrzeczenia, o czym przypomniał - nie pierwszy i zapewne nie ostatni - Krzysztof Rak.
Dobrze więc, że nowy Prezydent RP otwarcie mówi - z pełnym poparciem wicepremiera i ministra obrony narodowej z innego obozu politycznego - o potrzebie naciskania na sojuszników w celu zmiany dotychczasowej strategii NATO, czyli uznania Polski za członka pierwszej kategorii, potraktowania naszego terytorium nie jako strefy buforowej, lecz wschodniej flanki Sojuszu i ulokowania jego silnych jednostek między Odrą a Bugiem. Tylko wtedy będziemy mogli czuć się bardziej bezpiecznie, a zapewnienie takiego stanu rzeczy jest obowiązkiem całej elity władzy.
Jerzy Bukowski
Dziennik Polonijny
Polish Pages Daily News
KATALOG FIRM W INTERNECIE