Wywiad prezydenta RP dla dziennika "Fakt" z 13 sierpnia 2015 r.
FAKT: Okres miodowy minął, gdy był pan prezydentem elektem i mógł się delektować smakiem zwycięstwa. Teraz liczymy dni kadencji, którą zapowiadał pan jako ciężką pracę. To kiedy ja, jako frankowy kredytobiorca, będę mógł pójść do banku i powiedzieć: „Ja z polecenia prezydenta, proszę przewalutować mi kredyt według kursu z dnia wzięcia"?
ANDRZEJ DUDA, prezydent RP: Były dwie podstawowe obietnice, solennie złożone: podwyższenie kwoty wolnej od podatku i obniżenie wieku emerytalnego. Oczywiście mówiłem także o frankach, ale pewną kolejność ważności spraw trzeba utrzymać. Te są dwie pierwsze. Ale też zajmę się kwestią problemu z frankami szwajcarskimi. Mówiąc o tej sprawie, odwoływałem się do wypowiedzi szefa Komisji Nadzoru Finansowego. W wielu przypadkach ludzie zostali wprowadzeni w błąd!
Jeden projekt ustawy pomagający kredytobiorcom już jest w Sejmie, ma trafić kolejny. Podpisze je pan?
Każde rozwiązanie, które pomaga ludziom i realizuje ideę wyrównania szans miedzy bankami a kredytobiorcami, jest rozwiązaniem dobrym. Natomiast muszę zastrzec - będę się uważnie przyglądał każdej ustawie. Dziś nie wiem, w jakim kształcie ona wyjdzie.
Były dwie główne obietnice, ale największe emocje wzbudziła ta, która dla wielu ludzi przekładałaby się na życie: 500 zł na każde drugie dziecko, a w biednych rodzinach też na pierwsze. Z pańskiej sobotniej wypowiedzi wynika, że to rząd ma złożyć ten projekt. W kampanii słyszeliśmy, że to pierwszy krok, jeszcze niewystarczający, ale o rządzie nie było ani słowa.
O tym pomyśle mówiłem już w kampanii do europarlamentu i podtrzymuję, że on jest potrzebny. Jeśli jednak popatrzymy na kompetencje prezydenta, relacje prezydenta z rządem, to oczywiście: ja się zwracam do rządu ze swoistym apelem, żeby to rozwiązanie wprowadzić, bo uważam, że ten program jest wręcz niezbędny. Zwłaszcza w rodzinach na wsi. I niech mi nikt nie opowiada, że w Polsce nie ma dzieci niedożywionych, bo wystarczy pojechać do siostry Małgorzaty Chmielewskiej, gdzie ja wczoraj byłem, by zauważyć ten problem. To są wstydliwe fakty dla Polski i dla rządu, ale to nie oznacza, że nie można tych problemów rozwiązać. Rozwiązaniem jest realne wsparcie. Zwróciłem się z apelem do rządu. Trzeba przyjąć kryteria dochodowe, stworzyć system realizacji. Jedną rzecz chcę z całą mocą zadeklarować: jeżeli rząd do tego nie przystąpi i nie będzie się na ten program zgadzał, a jasnej deklaracji podjęcia szybkich prac nad tą sprawą nie będzie do końca tego roku, to ja osobiście przystąpię do przygotowania projektu ustawy. Wierzę w to, że znajdę takich ekspertów, którzy pomogą mi ją napisać z całą serią aktów wykonawczych. Jeśli rząd tego nie zrobi, potraktuję to dosłownie jako swoją obietnicę wyborczą. Solennie to obiecuję.
Jeżeli ktoś chce traktować moje słowa z kampanii, że przyjąłem na siebie zobowiązanie i że przygotuję wszystkie projekty ustaw, które doprowadzą do tego, że poprawi się sytuacja gospodarcza w Polsce, to będzie to zwykłe nadużycie. Powołam Narodową Radę Rozwoju i liczę na jej dobre współdziałanie z rządem. Prezydent samodzielnie wszystkiego nie zrealizuje. Może być inspiratorem - i do tego się zobowiązuję.
Na razie rząd się do tego nie garnie. A sama premier mówi: „No jakże to, najpierw prezydent mówi, żeby nic ważnego nie robić, a teraz chce, żebyśmy projekty ustaw zgłaszali".
To kolejny przykład wypaczenia moich słów: nie „nic ważnego", ale „nie dokonywać istotnych zmian ustrojowych w okresie przejściowym". Wiem, co mówię. To, o czym teraz rozmawiamy, to poważne zmiany o charakterze społecznym, ale nie zmiany ustrojowe.
Krążyły wtedy różne pogłoski w kuluarach polityki, że są planowane zmiany dotyczące np. charakteru instytucji prezydenta. Ostatecznie ich nie dokonano.
Czeka nas za niespełna miesiąc referendum. Jeśli nie zostanie poszerzone o dodatkowe pytania, to myśli pan, że ludzie pójdą na nie chętnie?
O przeprowadzeniu tego referendum zdecydował mój poprzednik z Senatem - i ono jest faktem. Zapoznałem się z wnioskiem o poszerzenie referendum i w najbliższych dniach będzie moja decyzja w tej sprawie, choć chciałbym przed nią jeszcze spotkać się ze środowiskami, których postulaty są w tym wniosku de facto zawarte. To jest sprawa obywatelska i absolutnie godna rozważenia. Uważam, że referenda w tych sprawach powinny zostać przeprowadzone.
Nie odrzuca pan tej interpretacji, która pozwalałaby 6 września zorganizować de facto dwa referenda?
Pojawiły się różne ekspertyzy. Odpowiedź będzie w najbliższych dniach.
Europa się ostatnio zaniepokoiła. „The Economist" martwi się, czy pogorszenie stosunków z Niemcami to woda na młyn Rosji, a pan musi udowodnić, że nie jest marionetką Jarosława Kaczyńskiego. Co 'by pan odpowiedział tym publicystom?
Wszyscy doskonale wiemy, że są różne i gazety, różne poglądy mają też dziennikarze, którzy w nich piszą. Tak jest u nas, tak jest za granicą. Ja jako prezydent realizuję politykę zagraniczną w kontaktach politycznych. Myślę, że politycy - nie tylko w Brukseli, ale także w Niemczech - jasno odczytali moje słowa, że absolutnie nie będzie żadnej rewolucji. Potrzebna jest nam korekta. Chodzi mi o zwiększenie naszej aktywności. Akcentowałem konieczność poprawy relacji z sąsiadami. A Niemcy są przecież jednym z naszych sąsiadów, i zresztą chyba najpotężniejszym. Mam zamiar dbać, aby te stosunki były jak najlepsze. Wierzę, że można tak kierować polityką, żeby pewne kwestie uzgadniać, i by uwzględniały polski punkt widzenia i nasze aspiracje. Oczywiście we współdziałaniu z szefem MSZ i premierem.
Zobaczymy. Moja żona zawsze była bardzo samodzielna. Miała swoją i pracę, do której 1 września nie wróci. Podejmie służbę, ale w tej chwili formuje grupę swoich współpracowników i rozważa, czym konkretnie się będzie zajmować.
KATALOG FIRM W INTERNECIE